Zwycięstwo w Le Mans Classic oczami mechanika

Zwycięstwo w Le Mans Classic oczami mechanika

Tegoroczne Le Mans Classic było podporządkowane jednemu – obchodom 100-lecia legendarnego francuskiego wyścigu długodystansowego. Przede wszystkim żyły tym zespoły, które przyjechały na tor de la Sarthe, aby zaciekle walczyć o zwycięstwo podczas tego wyjątkowego weekendu.

Read this article in English 🇬🇧

Nie na żarty

Po raz kolejny spotykam się w Le Mans z moim serdecznym kolegą Tomkiem „Jagmanem” Zielińskim, który od kilkunastu lat pracuje w kolekcji Nigela Webba. Znany kolekcjoner Jaguarów z okolic Goodwood postawił w tym roku wszystko na to, żeby jego zespół odniósł zwycięstwo. Zresztą nie pierwsze, bo Jaguar No. 6 Racing triumfował już podczas Le Mans Classic w 2002 i 2016 roku. Do wyścigu w Grupie 3 (Plateau 3) Nigel wystawił perłę swojej kolekcji, czyli Jaguara D–Type. Dokładnie to auto wygrało w 24-godzinnym wyścigu na legendarnym francuskim torze w 1955 roku. Wyjątkowo piękne, a przy tym obarczone tragiczną historią. Zwycięstwo Mike’a Hawthorna i Ivora Bueba, sprzed 68 lat, jest przede wszystkim kojarzone z jedną z największych tragedii w historii motorsportu. Gdy na 33. okrążeniu Mercedes prowadzony przez zmęczonego, przeceniającego własne siły Pierre’a Levegha wypadł z toru i pofrunął w trybunę pełną widzów, zginął nie tylko kierowca, ale i 82 kibiców, a 120 zostało rannych. Wyścigu nie przerwano, jednak Mercedes na znak żałoby wycofał swoje auta z dalszej rywalizacji i całkowicie zaprzestał dalszej działalności sportowej. Winą za wypadek obarczono Hawthorna, który decydując się na nagły zjazd do alei serwisowej mocno wyhamował. To miało być bezpośrednią przyczyną tragicznych zdarzeń, w których brał udział Mercedes jadący za Jaguarem z numerem sześć na boku. Zawsze, gdy rozmawiam z Tomkiem o tym samochodzie i o jego historii mam ciarki na całym ciele.

Kierowca do zadań specjalnych

Naszą rozmowę przerywa pojawienie się w boksie uśmiechniętego i niezwykle serdecznego dżentelmena. Po raz pierwszy w czasie tego weekendu ściskam dłoń Andy’ego Wallace’a – zdobywcy korony wyścigów długodystansowych, czyli kolejnych zwycięstw w 24h Le Mans, 24h Daytona i 12h Sebring. Z pewnością kojarzycie bardzo charakterystycznego Jaguara XJR9 w biało-fioletowych barwach Silk Cut z numerem 2 na boku. W 1988 roku właśnie za kierownicą tego auta Jan Lammers, Johnny Dumfries oraz Andy Wallace wygrali 24-godzinny wyścig w Le Mans. A nie było to takie proste, bo udział zespołu TWR Jaguar był obarczony ogromną presją. Brytyjski producent po 37 latach ponownie chciał wrócić na najwyższy stopień podium w długodystansowym klasyku. Dzięki Jaguar Daimler Heritage Trust, zwycięskiego Jaguara XJR9 można było podziwiać w tym roku podczas parady legend Le Mans.

Lista osiągnięć kierowcy z Oksfordu jest bardzo długa. W 1993 roku Andy uczynił McLarena F1 „najszybszym seryjnym samochodem” rozpędzając go do 391 km/h. Dwadzieścia sześć lat później, ten sam tytuł zdobył dzięki niemu Bugatti Chiron Super Sport 300+ osiągając prędkość 490 km/h. To właśnie ten człowiek poprowadzi słynnego D–Type’a zespołu Jaguar No. 6 Racing. Rozmawiamy chwilę o jego związkach z Jaguarem. Nasze luźne rozmowy co chwila przerywa ktoś przychodzący do boksu prosząc o zdjęcie, autograf, albo po prostu pogadać. Andy nikomu nie odmawia. Dla każdego ma chwilę i widać ogromną serdeczność w tym co robi. W towarzystwie Andy’ego nawet stoi się szybko!

Ten samochód chciał mnie zabić!

Po pierwszej sesji kwalifikacyjnej Andy zwięźle odpowiada na pytanie o wrażenia z jazdy – Ten samochód chciał mnie zabić! Jak się okazało auto miało potworne problemy z hamulcami, które prawdopodobnie wyniknęły z dostarczenia przez producenta wadliwych klocków hamulcowych. Mechanicy musieli się również zająć wymianą pompy ciśnienia. Jaguar D – Type jest wyposażony w pompę Plesseya – było to innowacyjne wspomaganie hamulców napędzane ze skrzyni biegów, a zatem zależne do prędkości jazdy. To rozwiązanie nigdy nie działało niezawodnie i tak też było tym razem, co mogło być naprawdę niekomfortowe zważywszy na to, że auto z łatwością rozpędza się do 230 km/h. Pojawiły się również problemy z nowiutkim zawieszeniem, które w warunkach wyścigowych zaczęło łapać luzy. Z nimi zespół będzie się zmagał przez cały wyścig. Dopytuję Tomka, jaki mają plan na poprawienie hamulców, bo kwalifikacje nie napawały optymizmem… na co on, niczym Tommy Shelby w kluczowym momencie serii Peaky Blinders, z iście artystyczną sekwencją ruchów prosto spod pubu z Birmingham, odpalił papierosa i mrużąc oczy od gęstego dymu powiedział – A co możemy zrobić?  Rozbieramy! Mamy jeszcze kilka godzin do nocnej sesji. Wyścig dopiero się zaczyna! Kwalifikacje Andy ukończył na siódmym miejscu.

Nie pierwszy raz

W międzyczasie, gdy Tomek zabiera się za auto, rozmawiamy o tym jak pracuje się z kierowcą pokroju Andy’ego. Panowie nie spotykają się pierwszy raz w boksie teamu Jaguar No. 6 Racing. Andy tym samym samochodem wygrał już Le Mans Classic w 2016 roku. Z tego wydarzenia Tomek ma piękne zdjęcie wiszące w jego domu na honorowym miejscu. Chowa na nim w dłoniach rozpłakane ze szczęścia oczy. Praca z Andy’m to przyjemność i zaszczyt. Ten gość to Mistrz, on wie wszystko o samochodach i potrafi powiedzieć mechanikowi dokładnie, czego potrzebuje lub co nie działa. Nie bez powodu pracuje dla Bugatti jako kierowca testowy. – słyszę od młodego mechanika z Łodzi przebierającego narzędzia w skrzynce. Tymczasem w Le Mans zapada zmrok i rozpoczyna się nocny free practice. Niestety D–Type zjeżdża z toru po jednym okrążeniu. Wszystko przez deszcz, który uniemożliwił sprawdzenie hamulców. Zatem wszystko rozstrzygnie się następnego dnia.

Rycerz, giermek i ja

Wskakuj! Pojedziemy zawieźć auto Andy’emu! – takim zaproszeniom się nie odmawia. Od padoku do pętli toru Bugatti Circuit, na którym formują się auta wyjeżdżające na nitkę toru de la Sarthe, jest kilkaset metrów. Co do zasady kierowcy czekają już na miejscu, a auta dostarczają mechanicy. Wsiadamy do Jaguara i wyjeżdżamy z padoku… D–Type dumnie toczy się w towarzystwie Ferrari 250 GT i Porsche 356. Po obu stronach drogi prowadzącej na tor ustawia się szpaler ludzi. Machają, robią zdjęcia, mało brakuje, żeby poklepywali auta z uznaniem. Co za chwila! Przypomina to bycie giermkiem, który odprowadza konia swojemu rycerzowi, a ten w pełnej lśniącej zbroi już czeka w gotowości na swój kolejny pojedynek…

Panowie, włączcie silniki!

Do pierwszego sobotniego biegu Andy startuje z trzeciego rzędu. Odległa pozycja. Niepewność co do hamulców. Wallace jedzie coraz szybciej i pewniej, choć widać jak przodem auta rzuca przy każdym dohamowaniu do zakrętu. Doświadczenie pozwala wygrać pierwszy bieg z przewagą zaledwie dwóch setnych sekundy. Auto spisuje się coraz lepiej, ale wciąż potrzebuje poprawek. Drugi bieg rozgrywa się w nocy. Tym razem Brytyjczyk wygrywa z dużą przewagą i zdecydowanie umacnia się na pozycji lidera. Rozstrzygający, trzeci bieg, jest pełen dramaturgii. Ze słynnego Ferrari 250 GT SWB Breadvan’a odlatuje cześć przedniej maski. Emanuele Pirro popełnia błąd w zakręcie i awaryjnie ratuje auto przed kontaktem z bandą. W kluczowym momencie zespół Jaguar No. 6 Racing również się potyka… o kilka sekund za wcześnie Andy wyjeżdża z pit lane i dostaje karę czasową – zawodnik, który w wyścigu bierze udział bez zmiany kierowcy musi zjechać do pit lane i odczekać tam dokładnie minutę. To powoduje utratę cennych sekund. Andy spada na piątą pozycję w trzecim biegu. Nad zespołem zebrały się czarne chmury… sędziowie podliczają czasy. Nagle pojawia się sędzia i woła – potrzebujemy Andy’ego na podium! Nieco ponad 21 sekund przewagi nad Ferrari 250 GT SWB prowadzonego przez Harrisona Neweya, Joe Macariego i Christiana Hore’a wystarcza, aby sięgnąć po zwycięstwo w jubileuszowym wyścigu Le Mans Classic w Grupie 3! Na 29. miejscu zameldował się Emuanuele Pirro, pięciokrotny zwycięzca 24h Le Mans, który tym razem dzielił kierownicę Listera Jaguara Costina ‘59 z Hansem Hugenholtzem .

Presja zwycięstwa

Dwa dni przed wyjazdem do Le Mans rozmawiałem telefoniczne z Tomkiem o tym, jakie mają plany. Powiedział mi wtedy, że oczywiście chcą walczyć o zwycięstwo, ale mają bardzo mocną konkurencję w tym roku. Każdy jechał na 100-lecie 24h Le Mans z myślą o tym, że może uda się wygrać ten wyjątkowy jubileuszowy wyścig spod znaku Classic. Już po powrocie do domu Tomek wyznał mi – Wiesz, ja jestem młodym chłopakiem, który ciężką pracą doszedł w fajne miejsce. W to, co robię, wkładam całe serce. Nic nie jest mi obojętne, przykładam się do wszystkiego i przez to nakładam sam na siebie ogromną presję i stres. Te ogromne emocje widać było kilka minut po tym, gdy dotarła do niego informacja o zwycięstwie. Oczy Tomka znów zaczęły się szklić jak na zdjęciu z 2016 roku. 

Mechanik nie ma urlopu

Bycie mechanikiem to niekończące się nadgodziny i naprawdę trzeba kochać swoją robotę, żeby wytrzymać takie tempo. Wyścig w Le Mans skończył się w niedzielę późnym popołudniem. Rozpoczyna się proces pakowania auta, narzędzi i kempingu. Wszystko musi wrócić do Anglii. Jednak nawet po powrocie Tomek nie ma wytchnienia. We wtorek D–Type wraz z nagrodą pojedzie na tor Goodwood jako atrakcja podczas track day. Mało tego, na Goodwood zespół będzie testował dwa inne Jaguary z kolekcji Nigela Webba, które trzeba przygotować do kolejnego wyścigu… a ten już w niedzielę na torze Donington Park.


Tekst: Sławomir Poros Jr.
Zdjęcia: Maciej Jasiński / Rafał Pilch