#6 DRUGIE ŚNIADANIE: Team Bołtowicz – rodzinny biznes i wspólna pasja
W naszym kraju wiele biznesów jest budowanych w obrębie rodziny. Bez względu czy mówimy o branży samochodowej, produkcyjnej, czy budowlanej, to schemat w takich przypadkach jest podobny – rodzice kładą kamień węgielny pod działalność, a dzieci kontynuują ich dzieło poprzez dodawanie kolejnych puzzli. Czasem prowadzi to do powstania rynkowych gigantów, a innym razem do spektakularnych medialnych kłótni i bankructw. We Włoszech, czy Francji, rodzinne firmy cieszą się dużym zaufaniem, są symbolem serdeczności i dbałości o jakość dostarczanych usług. W Polsce takie przedsiębiorstwa muszą udowadniać swój profesjonalizm, doświadczenie i jakość obsługi, aby pokazać własną wartość. O samochodach, pasji i wspólnych interesach rozmawiam z Krzysztofem, Maćkiem i Martą Bołtowiczami.
Panie Krzysztofie, to jak obecnie wygląda salon Bołtowicz, to każdy widzi i każdy może sprawdzić osobiście – multibrandowe portfolio, ciągły rozwój, bardzo dobre opinie klientów. Dzisiaj chciałbym jednak zajrzeć za kulisy, sięgnąć do początków, bo wszystko zaczęło się od pracy w FSO, prawda? Proszę nam opowiedzieć jak zrodziła się pasja do motoryzacji?
Prawie tak.
Samochody zawsze wszystkich fascynowały, nie tylko młodych ludzi, dawały poczucie możliwości podróżowania, poszerzały horyzonty, skracały odległość, pozwalały realizować marzenia. Wykształcenie techniczne ukierunkowało moje zainteresowania motoryzacyjne, które po ukończeniu szkoły rozwijałem dalej zdobywając praktyczną wiedzę w zakładach FSO i rozpoczynając pracę w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Samochodów Osobowych w Warszawie. W latach sześćdziesiątych rozkwitają warszawskie zakłady FSO, które w tym czasie wraz z wprowadzaniem nowej myśli technicznej osiągają największy poziom produkcji aut – 17780 sztuk! Fabrykę FSO rozpoczęto budować w lipcu 1948 roku, w tym samym roku i miesiącu co przyszedłem na świat. Znajomi z uśmiechem mówią, że moje życie nie mogło potoczyć się inaczej.
Może nam Pan opowiedzieć więcej o epizodzie związanym z delegacją na Bliskim Wschodzie. Zawsze gdy słyszę, że Duże Fiaty lub Polonezy były eksportowane do najbardziej egzotycznych zakątków świata, to mimowolnie ciśnie mi się na usta ironiczny uśmiech. One naprawdę dawały sobie radę w ekstremalnych warunkach?
Na uśmiech i ironię nie ma tu miejsca, bo w roku 1976 fabryka osiąga rekord produkcji Polskiego Fiata 125 w ilości 117 tys. sztuk. Przypomnę, że jego produkcję rozpoczęto w 1967 roku. Polski Fiat 125 odnosi sukces i uznanie. Był eksportowany do krajów Europejskich – Niemiec Zachodnich, Wielkiej Brytanii, Austrii, Francji, Wschodu – Tajlandii, Indonezji, Iraku, Iranu, Chińskiej Republiki Ludowej, Syrii i Indii, a także Afryki – do Egiptu, gdzie otworzono montownię Polskiego Fiata 125 oraz innych krajów. W wielu krajach utworzono centra techniczne. To było bardzo duże osiągniecie. Oczywiście były także problemy związane z naszą produkcją i eksportem. W Iraku stanęliśmy przed dużym problemem w lokalnej dystrybucji Fiata z Polski związanego z transportem morskim. Sprzęgła w samochodach podczas transportu na statkach sklejały się pod wpływem słonego środowiska morskiego w jakim przebywały przez wiele tygodni, dlatego nasze 125 po rozładunku trafiały do warsztatu, gdzie sprzęgła były wymieniane na nowe sprowadzane prosto z Włoch od ówczesnego dostawcy Magneti Marelli. Była to kosztowna operacja. Po paru dniach znaleźliśmy sposób na rozklejenie sprzęgła, bez demontażu i uszkadzania tarcz. Można rzec Polak potrafi!
Samochody, które obecnie macie w ofercie, to najwyższa technologia, ale wciąż się zastanawiam jak wygląda droga z Polski do Iraku za kierownicą Fiata 125?!
To była piękna przygoda, czasem mniej lub bardziej ekscytująca, a czasem przerażająca. Pełna wspaniałych wspomnień. Trudy za kierownicą wynagradzały wspaniałe chwile. Ja osobiście wolę wspominać te dobre, a zaliczam do nich jeden z najwspanialszych noclegów w Syrii. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, wraz z moim współpracownikiem dotarliśmy do Aleppo, do hotelu na odpoczynek. Podczas kolacji poznaliśmy właściciela hotelu, który mówił biegle po polsku, okazało się, że przez parę lat studiował w Krakowie i darzy Polaków ogromną sympatią. Planowany jeden nocleg w Syrii trwał kilka dni, a nasz nowy znajomy pokazał nam najpiękniejsze zakątki Aleppo niedostępne w tamtych latach dla turystów, a obecnie niedostępne już dla nikogo. Nasz gospodarz otoczył nas tradycyjną wschodnią gościnnością.
Myślał Pan kiedyś o karierze rajdowej, albo wyprawowej? Pytam o to, bowiem w Polsce rysował się kiedyś taki trend, że wielu właścicieli salonów samochodowych brało udział w rajdach – Marian Bublewicz, czy Sobiesław Zasada.
Owszem, myślałem, ale mój czynny udział w motosporcie ograniczał się do dbałości o stronę techniczną samochodów. Wszystko było oczywiście związane z marką FSO.
Udało się Panu przerodzić wielką pasję w sposób na życie, a do tego zgromadzić całą rodzinę wokół wspólnej działalności. Kluczem do sukcesu jest miłość do tego co się robi? Praca z rodziną jest łatwiejsza czy trudniejsza, niż z pracownikami z zewnątrz?
Przede wszystkim w biznesie nie można kierować się emocjami, a praca z rodziną jest na pewno bardziej emocjonująca, dlatego trudniejsza. Nie jest łatwo oddzielić życie prywatne od działalności firmy. Największą zaletą współpracy z najbliższymi jest zaufanie i wspólny interes. Wszyscy dążymy razem do osiągnięcia celu.
A jak zaczęła się Wasza przygoda z motoryzacją?
Maciek: Ja zacząłem bawiąc się jako kilkulatek w warsztacie Taty. Potem samochodowy świat pociągał mnie już jak chyba każdego chłopaka w młodym wieku. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do tego jak postrzega się samochód dzisiaj – jako środek transportu – dla mnie zanim udało mi się zrobić prawo jazdy było to nieosiągalne (w moim przekonaniu) marzenie. Wolność, niezależność i status jeźdźca apokalipsy!
Marta: Dla mnie uzyskanie uprawnień do prowadzenia samochodu zaczęło się z czysto użytkowych powodów. Na samym początku moją jedyną pasją były Sztuki Piękne. Urodziłam się z duszą artystki, a motoryzacja wchodziła w moje życie długo i powoli.
Maciek, a teraz tak szczerze… ciężko się Wam pracuje z tatą na co dzień? Pamiętasz ten pierwszy dzień, w którym oficjalnie dołączyliście do firmy?
Z rodziną bardzo trudno się pracuje, co absolutnie nie znaczy, że źle. Ja zacząłem pracę w firmie jeszcze jako nastolatek w weekendowej formie. Pierwsze stanowisko na jakim mogłem zweryfikować ile wspólnego ma pasja do motoryzacji z codziennym życiem było na myjni i muszę powiedzieć, że była to ciężka próba. Do dzisiaj pamiętam, że umycie czarnego samochodu to prawdziwa sztuka… Potem pracowałem jako pomocnik mechanika i tak dalej. Pracowałem w zasadzie na wszystkich stanowiskach. Dzisiaj ta praca wygląda nieco inaczej, ale na początku niełatwo jest stanąć na wysokości zadania nazywając się tak samo jak firma. Rodzice dla mnie zawsze byli wzorem i to oni nauczyli mnie w zasadzie wszystkiego, jak dzisiaj patrzę na to co zbudowali jestem z nich dumny.
Z czego jesteś najbardziej dumny? Był taki przełomowy moment, może jakiś wyjątkowy sukces, albo duży deal, że usiadłeś za biurkiem, uśmiechnąłeś się sam do siebie i powiedziałeś w myślach – ale my to zrobiliśmy!
Najbardziej dumny jestem z tego jaki zespół wspólnie udało nam się stworzyć. To Ci ludzie stoją za naszymi sukcesami. Ale takim momentem, który przyniósł mi osobiście wiele satysfakcji i był dla nas ważny, był początek współpracy z marką MAZDA. Na osiągnięcie wyjątkowego sukcesu chyba musimy jeszcze poczekać i wydaje mi się, że nie mnie to oceniać, ale jesteśmy na dobrej drodze, mamy plan i staramy się go realizować.
W jakim kierunku będzie rozwijał się Team Bołtowicz? Zachowacie charakter rodzinnej firmy, czy współczesne czasy wymagają budowania działalności w sposób korporacyjny?
Marta: Sądzę, że z upływem czasu będziemy powiększać rodzinną firmę, mamy nadzieję, że dołączy do nas trzecie pokolenie motoryzacyjnych Bołtowiczów. Team Bołtowicz łączy najbliższą rodzinę z pracownikami, jest dla nas swobodniejszą i zupełnie niezależną formą zaistnienia wśród pasjonatów motoryzacji i daje możliwość ich wspierania. Przykładem jest nasza współpraca z Wami, drogie Śniadanie & Gablota! Do budowania typowych struktur korporacyjnych daleko nam. Lubimy ten rodzinny klimat.
Maciek, a Ty jak widzisz przyszłość salonów samochodowych, ten biznes przetrwa próbę czasu? Motoryzacja nieubłaganie zmierza w kierunku elektryfikacji, więc może i cyfryzacji? Myślisz, że niebawem wszystko będzie działało jak w Tesli, że samochód będziemy zamawiali przez aplikację, tak naprawdę bez realnego kontaktu ze sprzedawcą?
Wydaje mi się że przynajmniej za mojego życia salony samochodowe nie znikną. Na pewno zmieniać się będzie forma kontaktu, ale to dzieje się już w tej chwili i cyfryzacja jest konieczna. Nadal jednak samochód jest takim zakupem, który (w moim przekonaniu) stanowi przyjemność. Część procesu, w którym wybieramy, testujemy i rozmawiamy o naszym często wymarzonym aucie jest czymś więcej niż opłacenie rachunków, więc czemu pozbawiać się tej przyjemności? Na pewno są zwolennicy obu rozwiązań dla tego już dzisiaj proponujemy je u nas. Sprzedawaliśmy już samochody klientom, którzy nie musieli się do nas fatygować. W tej chwili wprowadziliśmy również takie rozwiązanie w serwisie.
Czym jeździcie na co dzień, albo inaczej, czym najbardziej lubicie jeździć?
Marta: Dostęp do tak wielu zróżnicowanych modeli samochodów uniemożliwia mi jednoznaczną odpowiedź. Nie ma auta uniwersalnego, każde ma coś w sobie, każde sprawuje się lepiej lub gorzej w zależności od warunków. Wrażenia z jazdy to także udział kierowcy, od którego zależy jak użytkuje i prowadzi samochód. Najważniejsze dla nas jest to, że za każdą z tych marek stoi piękna historia rodzinna powstania i rozwoju. Przykładem jest Mazda, w rozwoju której już uczestniczy sześć pokoleń rodziny Państwa Matsuda.
ŚnG łączy motoryzację z jedzeniem, a nawet z rodzinną atmosferą, więc musimy przejść do tego tematu. Macie czas na familijne, wspólne śniadania? Serwujecie w swoim salonie dobrą kawę?
Maciek: Śniadanie to mój ulubiony posiłek! Potrafię wstać o piątej rano po to, żeby usiąść do śniadania zanim pojadę na trening. Rodzinnie raczej zastaje nas pora lunchu i często udaje nam się wyskoczyć gdzieś razem. Właśnie w tej chwili przystępujemy do przebudowy biura obsługi klienta serwisu i chcemy poza kawą zaproponować naszym klientom coś więcej. Finalne rozwiązanie jest jeszcze w fazie ustaleń, ale strefa w której klienci decydujący się spędzić u nas czas ma być większa i zdecydowanie bardziej komfortowa. Ma pozwolić np. na pracę zdalną, może śniadanie i klimatem przypominać dobrą kawiarnię, w której masz ochotę zostać, a nie wyłącznie serwis. Pracujemy nad tym!
Masz swoje ulubione poranne jedzeniowe rutyny? Od czego najbardziej lubisz zacząć dzień?
Zdecydowanie tak, nie lubię wychodzić z domu bez śniadania. W weekendy uwielbiam rano do stołu usiąść z rodziną i celebrować śniadanie jeśli to możliwe, to taka moja ulubiona część weekendu.
Jakbyś miał porównać Mazdę i Alfa Romeo do polskich posiłków, to jakby to wyglądało?
Wiesz, nie chciałbym, żeby te marki dało się tak porównać. Bardzo lubię polskie potrawy, ale akurat te dwie marki i ich charakter jednoznacznie wskazują na kuchnię – uwielbiam obydwie kuchnie i kulturę, która za nimi stoi.
Zdjęcia wykonał: Antek Monserrat