Sztuka i Moda – jedyna taka kawiarnia

Sztuka i Moda – jedyna taka kawiarnia

Zofia Raczyńska – Arciszewska była malarką, pisarką oraz działaczką społeczną na rzecz kobiet. Wręcz zawodowo zaskakiwała swojego męża – płka Franciszka Arciszewskiego coraz to nowymi nocnymi pomysłami. Jednym z nich była inicjatywa własnej kawiarni artystycznej, która miała powstać w oranżerii znajdującej się w ogrodach ks. Czartoryskich w Warszawie.

Kaktusy muszą zostać!

Pierwotnie było to miejsce sprzedaży egzotycznych kwiatów i kaktusów. Gdy właściciel biznesu wyznał Arciszewskiej, że grozi mu plajta, ta zaproponowała, że spłaci jego długi i w dalszym ciągu będzie pielęgnowała rośliny, ale już w formie lokalu towarzyskiego. Administrator nieruchomości, głównie przez wzgląd na wpływowego męża malarki, wyraził zgodę na ten projekt i niebawem artystka wraz z koleżankami ze swojego atelier przystąpiły do pracy. Lokal budził ogromną ciekawość na długo przed jego otwarciem.

Zapraszamy do SiMu!

18 maja 1932 roku, przy ul. Królewskiej 11 w Warszawie, Zofia otworzyła swoją słynną kawiarnię Sztuka i Moda (SiM). Lokal był imponujący i niczym nie przypominał dawnej oranżerii. Wejście zdobiły strzeliste podwójne jońskie kolumny. Podzielony był na trzy sale. Wielką środkową, w której wisiały obrazy (zmieniane co miesiąc) i dwie mniejsze boczne. Wnętrze zdobiły porcelanowe lampy ręcznie malowane przez Arciszewską i oczywiście kaktusy! Odpowiednio ubrane kelnerki serwowały kilka rodzajów herbat i liczne przystawki w tym gorące paszteciki z móżdżkiem, serem lub pieczarkami, tosty i wszelkie słodkie ciastka serwowane z kawą. A to wszystko w akompaniamencie fortepianowej muzyki! Z czasem lokal stał się popularnym salonem muzyczno-literackim. Wśród gości pojawiali się: Konstanty Ildefons Gałczyński, Adolf Dymsza, Maria Dąbrowska, Tadeusz Bocheński, Kornel Makuszyński, Bolesław Leśmian, Melchior Wańkowicz, Tadeusz Gronowski. Witold Gombrowicz również bywał w SiMie i co zupełnie niezaskakujące stał się bohaterem skandalu obyczajowego. Pewnego razu miał zaproponować kelnerce – swoją Ferdydurkę. Ta oburzona i z płaczem poskarżyła się na bezwstydnika w kuchni i na nic zdały się tłumaczenia, że to tytuł najnowszej książki… choć z Gombrowiczem nie byłoby to takie oczywiste.

Pokaz mody polskiej

W SiMie organizowano liczne inicjatywy artystyczne – konkursy recytatorskie, wieczory literackie, wystawy obrazów i rzeźb, a nawet pokazy rasowych psów pt. Piękna Pani i Jej Piesek. Niezwykle ciekawym wydarzeniem był pokaz mody dedykowany wyłącznie twórczości polskiej. Mąż Arciszewskiej był sceptycznie nastawiony do pomysłu rewii uznając, że okaże się ono finansową klapą. Jednak Zofia nie zamierzała się poddawać i rozpoczęła pracę. Najpierw porozumiała się z artystkami, które przekazały jej projekty z uwzględnieniem polskich materiałów. Następnie właścicielka SiMu zaprosiła do współpracy takich wytwórców ubrań jak Goussin – Kathley, Alic – Krąkowska, Myszkorowski i Żmigryder. Modelkami na pokazie były znane bywalczynie kawiarni. Sama Arciszewska również przygotowała suknię, którą nazwała Dymek z papierosa. Była ona wykonana z lekkiej barwionej tkaniny. U dołu miała kolor bordowy dający złudzenie ognia i rozjaśniała się stopniowo ku górze, aż przy szyi była biała. Suknię prezentowano w świetle reflektorów oraz przy włączonych wentylatorach, co potęgowało efekt unoszącego się dymku z papierosa. Pokaz okazał się sukcesem medialnym i finansowym. Mówiono o nim nie tylko w Warszawie, ale i za granicą. Ambasada polska w Berlinie zaprosiła Arciszewską do wzięcia udziału w międzynarodowym pokazie mody w Berlinie z udziałem zawodowych modelek. Polską rewię mody, ku uciesze krajowych producentów i projektantek, pokazano również w Paryżu!

Przyjaciel, którego uwielbiały kobiety

Jednym ze stałych bywalców SiMu był przyjaciel Zofii Zdzisław Kleszczyński – pisarz, dziennikarz, adorator kobiecego piękna i wielbiciel motoryzacji, który upodobał sobie żółtą lożę. W niej też najczęściej przesiadywała sama właścicielka z siostrzenicą Basią Sikorską. Co najciekawsze, to fakt, że kawiarnia nie miałaby swojej nazwy, gdyby nie Kleszczyński. To jego pomysł wygrał w towarzyskim konkursie. Jak wspomina w swojej książce Arciszewska, przy tworzeniu nazwy jej przyjaciel kierował się – wspólnym nam obojgu kultem sztuki i moją intencją, aby lokal stał się ośrodkiem jej popierania i propagowania; z drugiej strony przemycił w ten sposób komplement dotyczący mojego sposobu ubierania się. Najczęściej redaktor odwiedzał kawiarnię na poranną kawę w drodze do Kuriera Warszawskiego. Według Arciszewkiej był niepoprawnym romantykiem, doskonałym psychologiem i interesował sobą kobiety. Gdy przygotował odczyt Miłość przez duże M musiał go kilkukrotnie powtarzać. To właśnie w SiMie Kleszczyński dał też swój najlepszy publiczny występ podczas jednego z autorskich wieczorów, który rozpoczął od… mowy pogrzebowej wygłoszonej na własną cześć.

Z. Kleszczyński i J. Ejsmond nad Morskim Okiem

Zdjęcia: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Artykuł powstał na podstawie wspomnień Zofii Arciszewskiej Po obu stronach oceanu, 1976.