Onboardy Japońskie #3 – Dziecięce marzenie: Mazda RX-7

Onboardy Japońskie #3 – Dziecięce marzenie: Mazda RX-7

Początek

Zapewne większość z Was już zauważyła, że jestem wielkim fanem samochodów z silnikiem wankla. Wszystko zaczęło się dawno temu, od obejrzanych w necie “Hot Version” i “Initial D”, w których to pierwszy raz ujrzałem RX-7 FD3S i natychmiast zapałałem ogromną miłością do tego samochodu.

Kiedy zacząłem szczegółowo planować wyjazd do Japonii, było pewne, że zasiądę za kierownicą “jakiegoś” auta. Postanowiłem więc, że na liście musi się znaleźć przynajmniej jedna z legend JDM. Pomyślałem o RX-7 FD, której ceny obecnie mocno poszybowały w górę, za co częściowo odpowiedzialny jest rynek amerykański. A rynek ten, bez wdawania się w szczegóły, umożliwia rejestrację samochodów z kierownicą po prawej stronie, gdy te osiągną 25 lat. Drugim czynnikiem przy podjęciu decyzji był fakt, że końcowa seria produkcyjna o oznaczeniu “Spirt-R” była finalną inkarnacją RX-7, więc w domyśle najlepszą. To właśnie te czynniki oraz chęć spełnienia dziecięcych marzeń o podróży przez Japonię w RX-7 sprawiły, że wybór nie mógł być inny. Poszukiwania samochodu nie trwały długo, gdyż zarówno znajomi, którzy podróżowali do Japonii, jak i społeczność internetowa polecali mi wypożyczalnię Omoshiro Rent-a-Car. Omoshiro lub w skrócie Omoren, specjalizuje się w samochodach, które niejako są synonimem Japonii. W ich ofercie, prócz RX-7, są również Nissan Skyline GT-R, Honda z modelami S2000 i Civic Type-R na czele, jak również mniej oczywiste, ale równie japońskie Suzuki Alto Works czy Honda S660, które to należą do kategorii kei carów.

Spotkanie

Proces wypożyczenia samochodu jest niezwykle prosty. Na stronie internetowej wypożyczalni zakładamy konto, wybieramy interesujący nas region i oddział Omorenu, a następnie wybieramy interesujący nas pojazd. Większość najlepszych kąsków jest dostępna w Noda Head Office. Po zaznaczeniu swojego wymarzonego auta i wskazaniu w kalendarzu od kiedy do kiedy chcemy auto wypożyczyć, wybieramy jeszcze dodatkowe opcje, m.in. dobrowolne ubezpieczenie “od wszystkiego” oraz nowość od 2024 roku, kartę ETC (do opłat autostradowych). Podczas odbioru samochodu poznaję w kolejce ludzi z całego świata. Małżeństwo z Australii, które przyjechało na dłuższe wakacje, czeka na niebieskie S2000. Ryan mówi, że od zawsze chciał S2000 i teraz ma szansę przekonać żonę, że zakup tego auta i import do Australii będzie dobrym pomysłem. Zaczepia mnie Steven, Nowozelandczyk, który razem ze swoją partnerką przyjechał tutaj w ramach prezentu urodzinowego. On spędzi tydzień z Nissanem R35 GT-R, jak sam powiedział: “Autem, którego nigdy nie będzie miał.” Już w biurze spotykam Chrisa, przesympatycznego Amerykanina z Kalifornii, pracującego dla jednej z sieci stacji paliw jako inżynier. Odwiedził brata, który stacjonuje w bazie wojskowej Camp Zama. Wykorzystuje czas przed spotkaniem, żeby spełnić swoje marzenie – pojeździć Suprą MK IV. Podczas rozmowy żartujemy z pechowców, którzy rozbili auta (kolaże zdjęć wiszą na ścianie w biurze Omorenu). Nie może obejść się też bez obligatoryjnego żartu “Is that a Supra”, kiedy biała MK IV podjeżdża do punktu wydania, co rozbawia nie tylko nas, ale również szefa wypożyczalni. Następnie zbijamy żółwika, Chris wsiada do Supry i znika, natomiast na punkt odbioru wjeżdża mój FDek. Sprawdzenie dokumentów, podpisanie paru oświadczeń, inspekcja samochodu oraz szybki instruktaż i w końcu dostaję do ręki kluczyk do auta-marzenia, które było nim od dobrych 20 lat. Wsiadam, odpalam i wyjeżdżam z placu. Tak zaczyna się dzień pełen wrażeń.

Pierwsze kilometry

Co robi każdy obcokrajowiec, gdy już odbierze kluczyk do swojego wymarzonego auta i wyruszy na drogi ukochanej Japonii? Oczywiście kieruje się do najbliższego konbini (Konbini, czyli convenience store, to lokalny sklep, w którym można kupić wszystko, co niezbędne – od produktów higienicznych po jedzenie). W Nodzie najbliżej jest sklepik sieci Family Mart. Wjeżdżam na parking i zatrzymuję się na pierwszym wolnym miejscu. Naprawdę buzują we mnie emocje, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Pomimo że to już prawie połowa listopada w Japonii nadal panują wakacyjne temperatury. 26 stopni Celsjusza zmusza do zakupu wody i napoju izotonicznego. Siadam w cieniu na murku i podziwiam. Linia nadwozia lekko zmodyfikowana przez dokładkę z przodu oraz felgi sprawia, że bardziej czuję się jak bohater kolejnego Need For Speeda niż zwykły śmiertelnik. Linia nadwozia idealnie pokazuje, że samochód to sportowe coupe bez żadnych kompromisów. Wydająca się na długą maska z wydatnymi nadkolami oraz małym wlotem powietrza w lampie dodaje agresywności, tak samo jak lotka z tyłu. Z profilu samochód przypomina aerodynamiczny pocisk. Mój zachwyt sprawia, że wyciągam telefon i zaczynam robić zdjęcia. Zauważa to sympatyczna Pani, która wysiadając ze swojego Yarisa, z uśmiechem zagaduje “Sugoi kuruma”. Uśmiechem potwierdzam i odpowiadam, że mój japoński nie jest za dobry (tak po prawdzie, nie znam go prawie wcale, z wyjątkiem zwrotów właśnie o tym informujących). Ta kobieta miała jednak rację, RX-7 to wspaniały (sugoi) samochód (kuruma). Wychodząc ze sklepu, zagaduje mnie jeszcze raz, tym razem łamanym angielskim. Wymieniamy kilka zdań, po czym nisko się kłaniam, a moja przypadkowa rozmówczyni macha mi na do widzenia z auta. Dopijam wodę i wracam za kierownicę.


Japońskie drogi

Pewnie myślicie, że jazda po japońskim asfalcie jest przyjemna. I macie rację, jest diabelnie przyjemna, o ile przyzwyczaicie się do szerokości jezdni oraz do tego, że Japończycy tylko mniej więcej (z naciskiem na mniej) pilnują ograniczeń prędkości. Japońskie drogi nie są też idealne. W zdecydowanej większości są w o wiele lepszym stanie niż to, z czym mamy do czynienia na co dzień w polskich miastach, ale zawieszenie zamontowane w “moim” RX-7 nie wybaczało i dawało znać o każdej nierówności. I to jest dobry moment, żeby porozmawiać o tym konkretnym egzemplarzu. Jest to, jak już wiecie, Mazda RX-7 ósmej generacji wyposażona w silnik 13B-REW z podwójnym turbo, generujący 280 Koni Mechanicznych mocy i 314 Nm momentu obrotowego. Auto zostało zakupione jako już zmodyfikowane i obok elementów nadwozia (osłony lamp czy maska) zamontowane zostało gwintowane zawieszenie TEIN oraz sportowy wydech (nie udało mi się zidentyfikować producenta). Do tego założono 17-calowe trzyczęściowe felgi Work Meister S, obute w świeży komplet opon Dunlop Direnzza Z2. Muszę przyznać, że te felgi pasują do białego nadwozia wyśmienicie! Zmodyfikowane zawieszenie daje bardzo dużą pewność w prowadzeniu tego, jakby nie było, narowistego auta. Informacje przekazywane na kierownicę pozwalały w każdym momencie doskonale czuć, co się dzieje z kołami. Czy zbliżyłem się do limitu tego auta? Na pewno nie. Jest to niewykonalne w warunkach drogowych i do tego nieodpowiedzialne. Przekładnia kierownicza jest bardzo bezpośrednia i każdy drobny ruch kierownicą przekłada się na zmianę kierunku. Dojeżdżając do Tokio, wpadłem w korki, kolejną zmorę japońskich dróg. To, ile czasu traci się w japońskich korkach, jest niewyobrażalne. Czas spędzony na powolnym przesuwaniu się do przodu spędziłem na kontemplacji wnętrza. Auto pochodzi z lat ’90 i to czuć, szczególnie w siedzeniach. Tapicerka granatowa, utrzymana w fenomenalnym stanie jak na auto z wypożyczalni. Kokpit jest zorientowany na kierowcę. Mamy wszystko pod ręką i w zasięgu wzroku. Najbardziej fascynujący był zamontowany system infotainment. Prócz standardowych funkcji jak nawigacja, radio czy odtwarzanie muzyki z płyt oraz kart SD, japońskie systemy posiadają wbudowane odbiorniki telewizji. Wiem, jak to brzmi, ale sama możliwość odpalenia sobie TV w korku i podpatrzenia japońskiej telewizji były super. Gdy poczułem się już całkiem ogłupiony przez japońskie programy i reklamy, stwierdziłem, że to czas najwyższy na kolejny postój. Wybór padł na kolejne konbini, w którym obok zakupów naszła mnie ochota na kontemplację maski mojej Mazdy. Ciasno upakowany silnik, turbiny oraz dolot nie pozostawiają za dużo miejsca do większych modyfikacji, bez uciekania się do takich sztuczek jak relokacja akumulatora. Mój egzemplarz posiadał również seryjną rozpórkę i widać było po niej czas, jaki upłynął od momentu wyjazdu z fabryki. Jest to jeden z punktów, który warto zaznaczyć w przypadku jakiejkolwiek wypożyczalni, będzie się zdarzać, że nie będziecie mieli idealnego auta. Tak było też w przypadku RXa. Ślad tych 22 lat było widać nie tylko na rozpórce, ale również w licznych otarciach na zewnątrz czy odbarwieniach lakieru. Mechanicznie jednak zarówno ten RX, jak i inne auta z parku maszyn, są w stanie idealnym.

Big City Life

Mija 1,5h zanim docieram do Asakusy i parkingu niedaleko hotelu, w którym nocuję. Chwilę przerwy wykorzystuję na odpoczynek od upału w klimatyzowanym pokoju. Po chwili odświeżenia wracam na parking. Mój czas z RX-7 szybko ucieka, więc trzeba jeździć. Pakuję plecak do dość małego bagażnika (150 litrów). Nie jest to tytan pakowności, ale nie możemy tego wymagać od sportowego coupe. Ratunkiem jest odrobina miejsca za fotelami. RX-7 posiadał również konfigurację 2+2, tylko musicie pamiętać, że to “2” z tyłu, to raczej bez nóg i z przetrąconym kręgosłupem. Po opłaceniu parkingu i uwolnieniu samochodu wyruszam na triumfalny przejazd przez Tokio. Pomimo ilości ludzi zamieszkujących obszar metropolitalny Tokio (wynoszącym około 38 mln mieszkańców), miasto porusza się sprawnie. Z korkami, ale sprawnie. Plan przejazdu obejmuje najbliższe okolice, a moim pierwszym celem podróży jest Akihabara – elektryczne miasto. Poruszanie się po drogach jest w Japonii trudne. Nawigacja często sugeruje bardzo wąskie uliczki, które dla normalnych samochodów są wprost nieprzejezdne. Jednym z takich miejsc jest właśnie Akihabara. O ile główna ulica jest bardzo duża – trzy pasy jezdni w jednym kierunku, to kiedy skręcimy w boczne uliczki, zaczyna się taniec. W takich warunkach przychodzi mi sprawdzić widoczność w sportowym aucie z Hiroszimy, a ta okazuje się wyjątkowo dobra. Z pozycji kierowcy doskonale widzisz, gdzie “kończy się” samochód. Wszystko za sprawą wydatnych nadkoli, podnoszonych lamp z przodu oraz lotki z tyłu. Seryjny spoiler nie przeszkadza w codziennej jeździe, a wręcz przeciwnie mam wrażenie, że dzięki niemu udało mi się parę razy nie uderzyć tyłem w różne elementy krajobrazu. Nawet tutaj Mazda przyciąga spojrzenia, głównie turystów, którzy po zrobieniu zdjęcia często wyrażali zdziwienie, że to nie Japończyk prowadzi tę JDMową Perłę. Po chwili okrążania, a następnie spacerowania po Akihabarze udałem się w zupełnie przeciwnym kierunku, w stronę Asakusy, a dokładniej w okolice Skytree. Był to początek drogi kończącej mój dzień z Pocket Rotary Rocket. Między tymi dwoma dzielnicami widać wyraźną różnicę. Akiba ze względu na swoją wysoką koncentrancję restauracji oraz wszelakiej maści sklepów z elektroniką użytkową i nie tylko, jest praktycznie ciągle tętniącym miejscem przez większość dnia. Spokojnie robi się tam dopiero wieczorem. Asakusa za to jest zupełnym przeciwieństwem. Spokój i cisza jaka panuje tam nawet podczas godzin szczytu jest niesamowita. Co prawda, im bliżej Tokyo Skytree tym większe natężenie ruchu, ale nadal jest to idealne miejsce do spokojnego spacerowania czy pojeżdżenia “w koło komina”. Pełna mniejszych uliczek w których możecie natknąć się na unikalne japońskie samochody, małe warsztaty czy po prostu przyjaźnie nastawionych lokalsów.

Przez przedmieścia, kręte drogi i…

W drogę powrotną do Nody wybrałem przejazd zupełnie inną trasą, teoretycznie równoległą, ale troszkę dłuższą i prowadzącą przez mniej zaludnione regiony. Bardziej kręte drogi pozwoliły mi poczuć moc blisko 300 koni w lekkim, bo nieprzekraczającym 1300kg nadwoziu. Wstydu nie ma! Pusta, kręta droga z widokiem na rzekę oraz tereny rekreacyjne rozbudziły we mnie nieoczekiwanie pewny rodzaj nostalgii. Nie pomagało popołudniowe słońce, które powoli otulało Japonię złotą barwą. I pomyśleć, że jeszcze rano groziła mi ulewa, która mogła nie tylko zepsuć radość z jazdy Mazdą, a wręcz zamienić to doświadczenie w walkę o życie. Czas mi się powoli kończył, a ja nadal nie sprawdziłem, czy wciśnięcie przepustnicy do końca sprawi, że zacznę słyszeć kolory i widzieć dźwięki. Robię więc ostatni obligatoryjny postój w 7Eleven na kurczaka karage z ryżem i piklowanymi warzywami. Jest to jedno z popularniejszych dań jakie znajdziecie w konbini i jedno z tych smaczniejszych. Nie ma się wrażenia, że danie które dostajecie jest w jakikolwiek sposób niezdrowe, a możliwość podgrzania sobie zakupionego zestawu obiadowego na miejscu w sklepie jest tylko dodatkowym atutem. Kończę późny obiad i wyruszam na finalny test możliwości RX-7. Dynamika tego ponad 20-letniego samochodu jest niesamowita, reakcja na manipulowanie gazem wyśmienita, a silnik ochoczo wkręca się na wysokie obroty, zwiększając nie tylko spalanie, ale również uśmiech na mojej twarzy. I dam sobie rękę uciąć, że w momencie przekroczenia 9000 rpm zacząłem słyszeć otaczające mnie kolory. Podwójne turbo sprawiło, że nie było nieprzyjemnego turbo-laga, a świeżutkie Direnzzy zaczęły odpowiednio kleić po paru szybszych łukach. Hamulce w tym egzemplarzu były również najwyżej jakości. Niestety nie przyjrzałem się czy są seryjne, czy to zasługa wydajniejszych klocków hamulcowych, ale dawały dużą pewność przy hamowaniu. Układ kierowniczy daje przyjemne poczucie pewności na drodze, kierownica chodzi z wyraźnym oporem, co w tym przypadku jest zdecydowanym plusem! Zarówno zmodyfikowane zawieszenie jak i odświeżone stabilizatory pozwalają na precyzyjne pokonywanie kolejnych zakrętów. Powiedzieć, że auto prowadzi się jak po szynach to byłoby zdecydowanie za mało. Stojąc na światłach pośrodku niczego, miałem okazję wsłuchać się w rytmiczne działanie silnika. Pracował równo z przyjemnym “chrumkaniem” wydobywającym się z wydechu. Tak właśnie wyobrażałem sobie jeżdżenie samochodem, który przez dekadę wisiał w formie różnych plakatów w domu rodzinnym. Zapala się zielone, w Japonii bez ostrzeżenia. Wpinam jedynkę i ruszam z lekko niepotrzebnym piskiem opon. Skrzynia biegów w moim egzemplarzu jest świeżo po odbudowie, bo jakiś zaspany człowiek, który wcześniej miał samochód pod swoją opieką, próbował wrzucić bieg bez wciskania sprzęgła. Nowa przekładnia pracuje precyzyjnie, krótki skok tylko pobudza do szybszej jazdy. Opuściłem obrzeża Tokio i mam około 10km odcinek drogi bez żadnych zabudowań (nie licząc paru przydrożnych automatów z napojami). Słońce prawie zaszło, a ja w trochę nazbyt szybkim tempie dojeżdżam do Nody. Znajduję parking przy sklepie z wyposażeniem wędkarskim. Czas na zdjęcia!

… i katastrofa

Szybka sesja fotograficzna, parkuję samochód koło automatu z napojami i sprawdzam sobie najbliższą okolicę w nawigacji w celu znalezienia jeszcze jednego miejsca do zdjęć lub drogi, która jest na uboczu i mogłaby poprowadzić mnie do kolejnego punktu podróży – stacji paliw… Odwiedzam market po drugiej stronie ulicy, by zrobić małe zakupy na podróż do Tokio i wracam do RXa. Sprawdzam czas, zostało 45 minut, w sam raz, żeby pojechać na stację paliw i uzupełnić paliwo w baku oraz wrócić do wypożyczalni. Wkładam kluczyk, przekręcam i… auto nie chce odpalić. Słyszę cykający starter i widzę migające zegary na desce rozdzielczej. Z doświadczenia z moim pierwszym RXem, w którym przez problem z elektryką uciekał prąd, wiem już, że jest nieciekawie. Myślę sobie – kaplica! Uzbrojony w telefon z tłumaczem, idę zapytać do pobliskiego sklepu wędkarskiego, czy posiadają prostownik z funkcją startera. Niestety nie. Pozostaje mi wezwać pomoc drogową. Najpierw szybka wiadomość do wypożyczalni o zaistniałej sytuacji i tym, że mogę się spóźnić. Wybieram numer pomocy drogowej i zamieram. Mój operator w całej swojej pomarańczowej cudowności nie pozwala mi wykonywać połączenia z japońskim numerem. Wracam do sklepu wędkarskiego, po chwili żartów, obsługa sklepu lituje się nade mną i dzwoni na infolinię, załatwiając za mnie praktycznie wszystko. Dostaję słuchawkę na dosłownie kilka minut, by potwierdzić, że auto jest z wypożyczalni i podać swoje dane. Bardzo dziękuję obsłudze za pomoc i wracam do auta. Po około 15 minutach przyjeżdża pomoc. Dwóch mechaników – starszy pan około 60-tki i mężczyzna około 30-tki. Starszy Pan uśmiecha się na widok wankla, bez pytania otwiera maskę i podpina kable rozruchowe, młodszy pyta o okoliczności zdarzenia. Po chwili ten starszy pan odkrywa, że w momencie gdy siedziałem i odpoczywałem w aucie, miałem niedomknięte drzwi od strony kierowcy, które do spółki z radiem wydrenowały akumulator. Chwila żartów, rozmowy o tym, skąd jestem i dlaczego wybrałem akurat Mazde uprzyjemnia nam oczekiwania na podładowanie akumulatora. Starszy pracownik daje znać, żeby odpalić auto i moje tymczasowe cacko odpala od razu. Trochę świętujemy, kupuję po kawie z pobliskiego automatu dla panów oraz sok brzoskwiniowy dla siebie. Chwilę rozmawiamy o europejskiej motoryzacji i trendzie wprowadzania EV na rynki. Starszy mechanik mówi, że EV szybciej wrócą do bycia ciekawostką, niż staną się powszechnym środkiem transportu. I nawet nie wie, jak bardzo prorocze były jego słowa. Ostatni test przed pożegnaniem, auto po zgaszeniu odpala normalnie. Dziękuję za pomoc i każdy z nas rusza w swoją stronę. W tempie iście sprinterskim dojeżdżam do stacji ENEOS, na której uzupełniam bak i po wiadomości do Omorenu, wyruszam w ostatni odcinek mojej podróży.

Pożegnanie

Lekko spóźniony wjeżdżam na plac, gdzie pracownicy uwijają się przy odbiorach samochodów od innych klientów. Jedna z pracownic prowadzi mnie na wolne stanowisko. Mówi po angielsku, więc dopytuje o sytuację z akumulatorem oraz odnotowuje potrzebę jego wymiany, sprawdza stan pojazdu i już podpisuję protokół zdawczy auta i odbieram z biura rachunek. Właściciel wypożyczalni był mocno zmartwiony tym, że sytuacja spod sklepu wędkarskiego mogłaby negatywnie wpłynąć na moją satysfakcję z jazdy. Do dzisiaj żywię nadzieję, że ich samochody nie mają na wyposażeniu czarnych skrzynek, które zapisują pełną telemetrię z przejazdu. Oczywiście zapewniam go, że wszystko było ok i ta przygoda nie wpłynie na moją ocenę. Wychodzę z biura, ostatni rzut oka na auto, które właśnie zostaje przez sympatyczną panią odpalone i odstawione do mycia. W drodze na stację towarzyszy mi dźwięk 13B-REW, który rezonuje jak dobra piosenka.

Zapewniam i was, że to był najlepszy dzień podczas mojej wizyty w Japonii. Biały RX dał mi tyle radości w ciągu tylko jednego dnia, że nawet nie wyobrażam sobie, by nawet w dłuższej perspektywie użytkowania mógł mnie w jakimkolwiek aspekcie rozczarować. To istny generator frajdy! Oczywiście, średnie spalanie wyliczone na 21 litrów, nie należy do najlepszych wyników, ale nadal gdy spoglądam na zdjęcie tego auta, wspominam z sentymentem kilometry, które nim pokonałem.

Podsumowanie

Mazda RX-7 FD3S pokazała mi, że nie każde spotkanie z legendą lub swoim ukochanym autem z dzieciństwa musi być traumatyczne. Był to samochód zwarty, dynamiczny i responsywny. Idealne zobrazowanie tego, jak powinno wyglądać sportowe coupe. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że RX-7 był jak dobrze naostrzona katana. Cieszy tym bardziej fakt, że Mazda pokazała Iconic SP, prawdopodobnie pełnoprawnego następcę RX-7, który czerpie garściami ze swojego poprzednika i którego również miałem okazję na żywo podziwiać. Jeżeli planujecie polecieć do Japonii, polecam wam serdecznie Omoshiro rent a car i koniecznie wybierzcie białego RX-7. Nie zawiedziecie się!