#12 DRUGIE ŚNIADANIE: Jarosław Kazberuk – jak na himalaistę to ciągle jestem młody

#12 DRUGIE ŚNIADANIE: Jarosław Kazberuk – jak na himalaistę to ciągle jestem młody

W 2018 roku podczas zakupów w popularnym dyskoncie przy kasach natrafiłem na regał z przecenionymi książkami. W założeniu 80 procent znajdujących się tam pozycji to makulatura, ale czasem przeglądam ten stojak w poszukiwaniu nieoczywistych perełek. Gdzieś pomiędzy poradnikiem jak zrobić budyń, a wspomnieniami gangstera o polskiej mafii, znalazłem kolorową okładkę z samochodami i uśmiechniętym gościem. W ten sposób za 7,40 zł stałem się posiadaczem lektury o bardzo ciekawym człowieku, który kocha przygody, a najlepiej gdy są one powiązane z motoryzacją. Książka nie jest wybitnym dziełem literackim, ale jest bardzo szczera, napisana z dużą pasją i w niektórych swoich fragmentach wzruszająca. Tak też poznałem Jarka Kazberuka, któremu kilka lat temu dokładnie to samo powiedziałem o jego książce, a dziś z ogromną przyjemnością zaprosiłem na Drugie Śniadanie!

Sławomir Poros Jr.: Jarku, startowałeś w wielu bardzo wymagających rajdach – Silk Way, Africa Eco Race, czy też kultowym Camel Trophy, ale czy faktycznie Rajd Dakar zasłużył na miano tego najtrudniejszego rajdu na świecie, czy to jedynie oklepany medialny frazes?

Jarek Kazberuk: Rajd Dakar to marzenie wielu kierowców rajdowych, ale tylko niewielka grupa z nich staje choćby raz w życiu na starcie tego super-maratonu, a jeszcze mniejsza osiąga upragnioną metę. „Góry nie do przebycia” zaczynają się już w momencie zdobywania budżetu. Jest on tak duży, że często przewyższa ten, który gwarantuje start we wszystkich eliminacjach Pucharu Świata, czy też innych rajdowych cyklach. Dwa tygodnie ścigania w bardzo trudnych warunkach eksploatuje sprzęt i ludzi, stawia potężne wyzwania logistyczne. Przejechałem wiele rajdów Dakar i każdy z nich był inny a zarazem piekielnie trudny. Myślę, że najtrudniejszy jest ten rajd, w którym sprzęt trzeba dotargać do mety prawie na własnych plecach…a takich w życiu miałem kilka.

Parafrazując uczestnika Rajdu Dakar z 1990 roku Andrzeja Kopra – czy na Dakar jadą w pełni normalni ludzie? Widzisz jakieś wspólne cechy wszystkich dakarowców?

Po latach startów stwierdzam, że normalni nie wchodzą w aż tak duże extremum. Chociaż można byłoby długo dyskutować o tym co w dzisiejszych czasach jest normą. Wyraźną cechą wspólną dakarowców jest ogromna pasja. To widać na pierwszy rzut oka. Często spotykałem na trasie wykończonych, ciężko poturbowanych zawodników, którzy w momencie zakończenia swoich zmagań już mówili – wracam tu za rok! Niespotykana siła woli i przetrwania, determinacja w dążeniu do jasnego celu. Można długo wymieniać wspólny mianownik, który nas łączy. Jedno jest pewne – oprócz celów sportowych, wszyscy jak jeden marzymy o mecie tego rajdu.

Przejechałeś Dakar samochodem terenowym, 9-tonową ciężarówką i niewiele brakło, żebyś pojechał również motocyklem, zresztą przygotowanym przez Jacka Czachora. Jakie są największe różnice w każdej z tych kategorii? Szymon Gospodarczyk kiedyś powiedział, że jazda ciężarówką, przez jej wysoko zawieszoną i amortyzowaną kabinę, przypomina siedzenie w pralce.

Pierwsze starty to terenówka. Szybko spełniło się marzenie o starcie rajdową ciężarówką. Później zapragnąłem dokonać czegoś wyjątkowego i jako pierwszy przejechać trzeci z rzędu Dakar, ale tym razem na motocyklu. Miałem wtedy power i odpowiedni sprzęt, ale jak zwykle czegoś zabrakło, czyt. kasy… Start na dwóch kołach trzeba było odłożyć. W późniejszych startach były na zmianę samochody i super-trucki. Najwięcej frajdy dawały mi starty w ciężarówkach klasy WRC, takich jak np. Tatra. Możliwość poprowadzenia i zapanowania nad takim potworem to wyjątkowa przyjemność, a zarazem wielka sztuka. Gabaryty, ogromna moc i moment silnika faktycznie dają wrażenia jakby z wnętrza pralki, szczególnie przy jeździe po kamieniach czy serfowaniu po wydmach.

Jak z perspektywy czasu wspominasz współpracę z Martyną Wojciechowską? W 2002 roku Martyna została pierwszą Polką, która ukończyła Dakar. Jak to się zaczęło? Trzeba było znaleźć kogoś takiego jak ty, czyli kogoś bardzo obytego z rajdami terenowymi, kto dowiezie ten projekt do końca? TVN-owi chyba bardzo na tym zależało?

Zanim trafiłem do tego zespołu przejechałem chyba wszystkie duże rajdy terenowe na świecie w tym kultowy Camel Trophy. Jedynym, którego nie udało się ugryźć był ówczesny Paryż-Dakar. Teraz pójdę trochę na skróty. Projekt z Martyną miał wszystko co niezbędne do startu – budżet, sponsora medialnego i samą Martynę. Potrzebny był twardziel z doświadczeniem. Wybrano mnie z czego zresztą cieszyłem się niezmiernie! Stając na starcie tego rajdu mogłem spełnić jedno z największych swoich marzeń. Do dziś Martyna jest jedyną Polka, która ukończyła Dakar. Patrząc na to z perspektywy czasu, a minęło prawie ćwierć wieku, to w tym układzie jechało nam się dosyć dobrze. Nie zmienia to faktu, że edycja 2002 była moim najtrudniejszym logistycznie rajdem Dakar!

… podczas tamtego rajdu pomogliście również ukończyć Dakar pierwszemu Argentyńczykowi w historii, który w ramach wdzięczności za pomoc stał się Waszym dakarowym Aniołem Stróżem. Macie jeszcze kontakt?

Świetny Team Argentyna – Pablo Gomes / Sergio Gora – chłop z polskimi korzeniami! Byli pierwszym zespołem z Argentyny, który stanął na mecie tego pustynnego wyścigu. Wspieraliśmy się na trasie, bo na inne wsparcie nie można było wtedy liczyć. W pewnym momencie ich Toyota stanęła bez życia pośrodku niczego. Próbowaliśmy ją naprawić na miejscu, ale bez skutku. Zapadła decyzja, żeby zabrać Pablo na metę etapu naszym samochodem. Tam Argentyńczyk zmusił serwis żeby wrócił z nim w nocy na miejsce awarii… i finalnie udało się naprawić ich rajdówkę. Ukończyli rajd. Trzeba dodać, że z 16 Toyot Land Criuser zbudowanych i serwisowanych przez jedną firmę na mecie zameldowały się tylko 4. Wdzięczność chłopaków nie miała granic, jechali z nami ramię w ramię aż do końca. Po latach Rajd Dakar przeniósł się do Ameryki Południowej. Często zaczynał się lub kończył w Argentynie, więc okazji do ponownych spotkań było wiele.

Tamten Dakar był bardzo medialny. TVN zrobił z niego obszerną relację. Nie wkurzała Cię ciągła obecność ekipy telewizyjnej?

Myślę, że z ekipą TVN zdążyliśmy się polubić. Główną gwiazdą wydarzenia nie byłem ja, a Martyna, ponadto prawie zawsze miałem pełne ręce roboty, więc w tym układzie było to bardzo przydatne.

Jak to się stało, że Wasza Toyota została skradziona po rajdzie? Na dobrą sprawę to auto przez cały rajd było dość pechowe dla Was…

Właściciel naszego zespołu okazał się niezłym krętaczem. Chcąc uniknąć odpowiedzialności za swoje haniebne czyny, bezpośrednio po zawodach szybko położył firmę na łopatki. Myślę, że ta i inne zaginione rajdowe Toyoty to jego sprawka…

Który ze swoich Dakarów wspominasz najlepiej?

To trudne pytanie. Wszystkie były doskonałe, nawet te z ogromnymi problemami. Jednak najlepiej pamiętam ten pierwszy rajd z 2002 roku i ten ostatni z 2020. Głęboką zadrę w sercu pozostawiły z kolei te niedojechane. W edycji 2013 przez awarię skrzyni odpadliśmy na ostatnim etapie, prowadząc w klasie ciężarówek fabrycznych T.4.1! W kolejnym rajdzie w 2014 roku odpadliśmy już na pierwszym OSie, gdy nasza Tatra odmówiła współpracy. Padła wtedy elektryka. Fortuna kołem się toczy… w tym przypadku prawie dosłownie!

Prowadziłeś program rajdowy dla młodych zawodników, wychowałeś choćby Robina Szustkowskiego. Czachor i Dąbrowski prowadzili akademię Orlen Team, z której wywodzi się przynajmniej kilku bardzo dobrych zawodników. Z czego wynika ta chęć, siła, albo potrzeba, współpracy z młodymi zawodnikami?

Nie ma nic bardziej przyjemnego od przekazywania swojej wiedzy młodemu pokoleniu. Zwłaszcza wtedy kiedy masz na horyzoncie zawodnika, który tę wiedzę chłonie. My z Hołkiem mieliśmy swoją młodzież w programie Szkoła Mistrzów Lotto, a Jacek z Markiem prowadzili Akademię Orlen Team. Oba projekty można uznać za te z dobrym przesłaniem. Więcej takich na płaszczyźnie rajdowej, a na pewno bardzo szybko dorobimy się godnych następców.

Między innymi razem z Robertem Szustkowskim, również dakarowcem, odnosicie teraz duże sukcesy w regatach w ramach R-Six Team. Co wspólnego ma rywalizacja na pustyni z walką na wodzie?

Wiele! Emocje są bardzo podobne, satysfakcja ze ścigania porównywalna. W obu przypadkach potrzebna jest wyjątkowa koncentracja, profesjonalizm, niezawodny sprzęt, zdrowie i mobilizacja zespołu. Przestrzenie, na których się rywalizuje są ogromne! Pustynia to miejsce fascynujące aż po horyzont, podobnie jest z morzami i oceanami.

Widzę dużo analogi między wyprawami górskimi, a choćby rajdami terenowymi. Nie myślałeś o ekspedycjach wysokogórskich?

Myślałem, nawet za sprawą Krzyśka Starnawskiego – naszego championa, znanego z eksploracji extremalnych – udało mi się zrealizować kilka górskich wyzwań w Tatrach i Alpach. Jak na himalaistę to ciągle jeszcze jestem młody…więc kto wie?!

Zdradzisz nam kiedy wrócisz na Dakar? Bo nie wierze, że nie chcesz tam wrócić…  

Ba! W tym roku już nawet byłem spakowany! W ramach przygotowań pojechaliśmy Rajd Maroka. Później przygotowania się dosłownie posypały… ze względu na sytuację w regionie odwołali nam rajd w Jordanii. Ta sama logistyka dotyczyła Rajdu Baja Dubaj, więc i te zawody wypadły z kalendarza. Zapadła decyzja o przeniesieniu zmagań w Dakarze na rok 2025. Poczekamy!