#11 DRUGIE ŚNIADANIE: Magdalena Zając – nigdy nie chciałam jechać na Rajd Dakar 

#11 DRUGIE ŚNIADANIE: Magdalena Zając – nigdy nie chciałam jechać na Rajd Dakar 

Rajd Paryż – Dakar, później po prostu Rajd Dakar, uchodzi za najtrudniejszy rajd na świecie. Od dekad to wydarzenie przyciąga najtwardszych kierowców w branży, ale i niepoprawnych romantyków, którzy chcą osiągnąć swój rajdowy Everest. Czoła tym wyzwaniom, niczym niegdyś Wanda Rutkiewicz w Himalajach, stawiają również i nasze rodaczki. W 2002 roku pierwszą i póki co jedyną Polką, która przekroczyła linię mety Rajdu Dakar była Martyna Wojciechowska, która wystartowała w parze ze znakomitym kierowcą offroadowym Jarosławem Kazberukiem. Po 21 latach od tamtego sukcesu, doczekaliśmy się drugiej Polki w Rajdzie Dakar – Magdaleny Zając reprezentującej Proxcars TME Rally Team. Pierwszy start okazał się dla Łodzianki trudnym sprawdzianem charakteru. Niezrażona niepowodzeniem już w styczniu 2024 roku ponownie wróci na pustynię. Jej pilotem przez bezdroża Arabii Saudyjskiej będzie legenda rajdów enduro i motocross, szesnastokrotny uczestnik Rajdu Dakar – Jacek Czachor. Kilka tygodni przed startem kolejnego Dakaru spotkaliśmy się z Magdą, aby szczerze porozmawiać o rywalizacji, silnej woli i walce z samym sobą. Zapraszamy do lektury!

Sławomir Poros Jr.: Skąd wzięła się Twoja pasja do rajdów?

Magdalena Zając: Samochodami terenowymi jeździłam od dawna i uwielbiałam to robić. To były głównie wyjazdy, nazwijmy je – turystyczne. Takie offroadowe włóczęgi po Europie. Bardzo często jeździliśmy na Ukrainę, bo swojego czasu to był bardzo popularny kierunek na takie wyprawy. Ale w którymś momencie zaczęło mi brakować jakiegoś większego sensu, bo po co ja topię ten samochód, później go wyciągam z błota, tak w kółko i co z tego? Może potrzebowałam trochę współzawodnictwa? Zaczęłam myśleć o rajdach, ale to mi się wydawało coś nieosiągalnego dla zwykłego śmiertelnika. Wtedy pojawił się kapitalny projekt Dacia Duster Cup. I tak się zaczęła moja przygoda z rajdami.

Uważasz, że DDC to był udany projekt?

Oczywiście. W DDC jedyną barierą wejścia był zakup samochodu i to w dodatku samochodu, który już na starcie był w pełni gotowy do rajdów. Tak naprawdę nic nie musiałeś wiedzieć, wszystko miałeś załatwione od formalności aż po auto. To były absolutnie fantastyczne trzy lata. Wtedy już wiedziałam, że ja nie mogę przestać tego robić. Pojawiły się kolejne auta i tak już poszło.

Znam wiele osób, które dworują z rajdowych Dusterów…

To auto sprawowało się absolutnie fantastycznie! Każdy kto się śmiał z rajdowych Dusterów powinien się nim najpierw przejechać. W założeniu to było seryjne auto, jak to w klasie T2. Jak na swoje ograniczenia, to był szatan. Wiadomo czasem brakowało mu mocy przy większych podjazdach, ale poza tym perfekcyjne auto na rajdy typu cross country.

Po Dacia Duster Cup przyszedł czas na cykl Baja, zaczęłaś już wtedy myśleć o Dakarze?

Nie. Myśl o Dakarze nigdy się nie pojawiała. Ja nigdy nie chciałam jechać na Dakar. Więcej, nigdy nie czułam tej idei, powagi wydarzenia i całego cyrku dookoła. Kompletnie nie rozumiałam też ludzi, którzy byliby skłonni oddać nerkę, tylko po to, żeby pojechać na ten rajd. Moim największym rajdowym marzeniem był od zawsze Silk Way. Pojechałam na niego… i to była katastrofa. To był okres pandemii, wtedy odwołali między innymi Dakar, a Silk Way wystartował zgodnie z planem. Mniej więcej po jednej trzeciej dystansu organizatorzy odwołali rajd, bo Mongolia nie wyraziła zgody na wjazd zawodników do ich kraju z Rosji. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego w ogóle organizatorzy zdecydowali się wtedy na ten rajd, bo to raczej było do przewidzenia i zweryfikowania, że on się nie skończy.

To nie był chyba Twój jedyny rajd w Rosji?

Nie. Dwa razy jechałam w Baja Russia Dacią i na Silk Way wystartowałam już Toyotą.

To co się stało, że jednak pojawił się pomysł na udział w tegorocznym Dakarze?

Na Silk Way do Rosji już nie pojadę. Przynajmniej przez kolejne 10 lat. Tłukłam się już trochę po tych rajdach. Zaliczyłam i Mistrzostwa Świata i Puchar Europy. Byłam na Fenix Rally i Morocco Desert Challenge. Mówi się, że to są imprezy amatorskie, ale tak naprawdę to są hiper-rajdy. Rajd w Maroko, to drugi pustynny rajd zaraz po Dakarze. Jak już jeździsz w tych rajdach cross country, w tylu różnych imprezach, w tylu różnych miejscach na całym świecie, to już po prostu musisz, w którymś momencie pojechać na ten Dakar. To jest taka naturalna kolej rzeczy. I po pierwszym Dakarze zmieniłam trochę zdanie. Zaczęłam rozumieć co tych ludzi tam ciągnie. A teraz ciężko to odpuścić i po prostu muszę go przejechać. To jest taki Everest. Z jednej strony jest to rajd jak każdy inny, ale z drugiej strony jest czymś wyjątkowym i zapewniam cię, że Dakar jest tym najtrudniejszym rajdem na świecie.

A czym się różni taki rajd w Maroko od Dakaru?

To też są trudne pustynne rajdy, które trwają po siedem dni i też mają odcinki po 500 km, ale chodzi o to, że tylko Dakar ma takich odcinków czternaście! Nie zawsze chodzi o sam poziom trudności trasy, a o to jak ona wykańcza zawodników. David Castera jest istnym sadystą w wymyślaniu wyczerpujących prób. On po postu chce dołożyć wszystko na maksa. Stąd w przyszłym roku ten 48-godzinny maraton bez kontaktu ze światem zewnętrznym. W Dakarze wszystkiego jest dwa razy więcej. To naprawdę chodzi o wytrzymałość człowieka i sprzętu.

Swojego pierwszego Dakaru (2023) chyba nie wspominasz najlepiej?

Bardzo źle. Po pierwsze decyzja o wyjeździ była spontaniczna. Zachowaliśmy się jak zupełni amatorzy na zasadzie – chodźcie pojedziemy sobie Dakar! Nie byliśmy dobrze przygotowani. Wtedy dysponowaliśmy jedynie busem, do którego nie dało się zabrać wszystkich potrzebnych rzeczy i trzeba było dokonywać wyborów co spakować. A na Dakarze musisz mieć wszystko, bo wszystko może się zdarzyć. Teraz mamy ciężarówkę – „Mańka”, do której można ładować bez końca. Zabieramy drugi kompletny silnik, skrzynię biegów, dosłownie drugie auto w częściach. A to już daje jakąś szansę, że dojedziemy do mety. Więc na Rajd Dakar 2024 jesteśmy zdecydowanie lepiej przygotowani technicznie. Ale nie jesteś w stanie przekupić bożków i być pewnym czy będziesz miał szczęście, czy też nie. W rajdach cross country 30% to umiejętności, 30% szczęście, 30% zaplecze techniczne i 10% to cała reszta.

Twoim pilotem jest Jacek Czachor – absolutna ikona rajdów enduro i motocross, szesnastokrotny uczestnik Rajdu Dakar. Jak się zaczęła wasza współpraca?

My się poznaliśmy przed Silk Way’em. Szukałam kogoś, kto by ze mną pojechał. Ktoś mi dał numer do Marka Dąbrowskiego i powiedział, żebym się do niego odezwała. To Marek zaproponował, że może bym wystartowała z Jackiem. Nie zapomnę jak przez trzy dni chodziłam spięta i zdenerwowana, że mam zadzwonić do TEGO Marka Dąbrowskiego. A później jeszcze rozmawiać z Czachorem! To są ikony. Myślę, że gdybyś zapytał w Polsce o osoby związane z motrosportem, to najczęściej wymieniani byliby Kubica, Hołowczyc, Czachor i Dąbrowski.

A jak się współpracuje z taką legendą jak Czachor?

Powiem Ci jaki jest problem z Jackiem. On jest genialnym nawigatorem. Naprawdę, genialnym. On ma jakiś szósty zmysł. W roadbooku nie masz napisane skręć tu i tam, bo na pustyni nie masz nawet punktu odniesienia, żeby wiedzieć za którym drzewem trzeba skręcić. Masz azymut i tzw. waypointy, po przejechaniu których one się odhaczają i przez to wiesz, że dobrze jedziesz. Ale to nie jest takie proste. Załóżmy, że masz pasmo wydm. Jak jesteś takim Nasserem Al-Attiyah to przejedziesz je na wprost. Ale jak nie jesteś Nasserem, do tego masz słabsze auto i gorsze umiejętności, to musisz kluczyć dookoła. Nagle wszystko się rozpierdziela… i ja po trzech zakrętach na takiej pustyni, to już nie wiem gdzie mam jechać. A Czachor nawet po godzinnym omijaniu wydm po prostu wie, w którym kierunku podążać. To jest absolutny szósty zmysł i wiem, że z nim nie zginę. Natomiast on na pustyni w większości przypadków był sam, więc wszystko co wiedział od razu miał w swojej głowie, a teraz jeszcze musi to przekazać, bo taka jest rola pilota. I tutaj musi być idealna relacja. W ogóle relacja kierowca – pilot, to temat z którego można się doktoryzować. W naszym przypadku bywało różnie. Na początku było ciężko, bo Czachor ma specyficzny charakter. On jest strasznie uparty i ja też.

Czyli były spięcia?

Były. On miał ze mną ciężko. Ja na początku miałam nawet jakieś płacze i histerie. Gadanie typu – nie dam rady, nie jadę dalej. Faceci tego nie mają, więc on się ze mną zderzył jak ze ścianą. Jacek zrobił ogromną pracę nad sobą, za którą go podziwiam, że aż do tego stopnia był w stanie złagodzić swój charakter. On na pierwszy rzut oka nie jest typem miłego misia. Zdecydowanie nie ma u nas lukrowanej atmosfery.

Pierwszy Dakar był dla Ciebie trudny. Pamiętasz ten moment, gdy musieliście się wycofać?

To nie jest łatwe, szczególnie na Dakarze. Wiesz, my skończyliśmy po czterech dniach, więc nasza przygoda trwała bardzo krótko. Najbardziej bolało mnie, że nie miałam szansy tak naprawdę się sprawdzić. Pojechałam tam i wiem o sobie i swoich umiejętnościach tyle samo, ile wiedziałam wcześniej. Nadal nie wiem, czy dam radę go ukończyć. Inna rzecz, że nie jest też przyjemne, gdy to się dzieje nie z Twojej winy. Po prostu sprzęt nie dał rady. To było przykre.

A co się dokładnie wtedy stało?

Uszczelka pod głowicą. To co dodatkowo przykre, to fakt, że mechanicy dali radę to naprawić. Obeszliśmy cały camp szukając tej uszczelki i wszyscy się pukali w głowię, że na Dakarze nie wymienia się uszczelki pod głowicą, przynajmniej nie w 2023 roku. Nawet nie zabiera się ich, bo po prostu takich napraw tam się nie robi. W końcu ją znaleźliśmy, ale było już za późno. Jak ruszałam do odcinka, to mechanicy jeszcze śrubki dokręcali i jakoś przejechałam kolejny etap. Ale na rajdach jest taka zasada, że możesz opuścić jakiś odcinek. Na Dakarze możesz nie ukończyć nawet dwóch odcinków, ale wtedy jesteś już out z klasyfikacji. Więc nawet jak ukończysz rajd, to nie dostaniesz medalu. A ja byłam zapisana do klasyfikacji Mistrzostw Świata FIA i przez to mogłam opuścić jeden dzień mniej. Gdyby nie to, to jechałabym dalej. Ale przez ambicje potoczyło się tak, a nie inaczej. Próbowaliśmy się wykłócać jeszcze o to, ale to nic nie dało.

To są trudne sytuacje. Kobietom jest ciężej w tym sporcie?

Nie będę generalizować, bo nie znam wszystkich kobiet. Ale wydaje mi się, że problemem kobiet jest ich wrodzona zmienność i to chyba dotyczy różnych dyscyplin sportowych, nie tylko motorsportu. Na rajdach nie ma miejsca na gorszy dzień. Druga rzecz jest dość prozaiczna. Jak byśmy tego nie zaklinali kobieta z natury jest słabsza fizycznie od mężczyzny. I to nie chodzi o samo prowadzenie auta, bo to w sumie nie wymaga ogromnej siły. Ale ta siła ma znaczenie, gdy coś się stanie, jak się zakopiesz albo trzeba coś naprawić. Jak masz dwóch silnych i do tego ogarniętych technicznie facetów, to na pewno oni to szybciej zrobią, niż jak masz Jacka i mnie. Dla mnie czasem nawet klucz do kół jest za ciężki. Czasem mnie to wkurza, że w tych rajdach wszystko jest wymyślone pod facetów (śmiech). Ostatnio dostałam szału, jak Jacek mi powiedział, żebym podała łopatę… wyobraź sobie, że ja jej nawet nie byłam w stanie odpiąć od auta! Ona jest tak mocno zamocowana, żebyśmy jej nie zgubili, że ja jej naprawdę nie mogłam odczepić!

I jak Jacek reaguje na takie sytuacje?

Przecież wie na co się pisze. Zresztą są kobiety, które jeżdżą. W następnym Dakarze ciężarówką pojedzie pierwsza całkowicie kobieca załoga – Anja van Loon, Floor Maten i Marije van Ettekoven. Anja jechała jako kierowca w Maroko z dwom facetami. Teraz będzie kierowcą w całkowicie żeńskim teamie. Oprócz czysto fizycznych ograniczeń, to nie widzę problemów kobiet w motorsporcie. Te różnice mogą się uwydatniać z powodu wieku. W moim wieku dochodzi spadek czasu reakcji, odporności na stres, u facetów proces degradacji tych zdolności przechodzi trochę wolniej.

A jaki masz plan na swój drugi Dakar, po prostu przejechać?

Tak… jakoś. Jak obejrzysz jakieś filmiki z Dakaru, to to wszystko wygląda pięknie i łatwo – jadą sobie autka gładko po piaseczku. A to jest naprawdę walka o życie na każdym kilometrze. Masz odcinek 400 km. Z tego może 50 km jest takich gładkich jak na filmach. Cała reszta to albo takie kamienie, że tylko się modlisz, żebyś nie rozwalił opony albo miejsca, w których masz piach rozryty przez ciężarówki i próbujesz się nie zakopać. Albo wydmy… tych szczerze nienawidzę! Ostatnio mam jakąś złą passę i ciągle z nich spadam.

A masz gdzieś z tyłu głowy, że jak dojedziesz do mety, to będziesz drugą Polką, która ukończy Dakar po Martynie Wojciechowskiej?

Nie. W ogóle o tym nie myślę, że ktoś będzie o tym mówił w ten sposób.

Wydmy, ostatnio chyba nawet dachowałaś przez nie?

Przecież ja cały czas coś mam na tych wydmach! Straciłam flow na wydmach, dlatego za kilka dni jadę do Marka Dąbrowskiego do Dubaju, żeby trenować. To jedyna osoba, która może mi w tym pomóc. A ostatnio za mocno wyleciałam z wydmy i spadłam. Za każdym razem zaciskam zęby i modlę się, żeby się skończyły. I tak przez 500 km. Codziennie! Więc to nie jest tak ładnie i przyjemnie jak wygląda na zdjęciach i filmikach.

Rozmawiamy już kilkanaście minut i widzę, że od momentu, gdy zaczęliśmy rozmawiać o Dakarze, o którym nigdy nie marzyłaś, dotarliśmy do pewnej fascynacji tym rajdem, zaszła widoczna zmiana…

Wiesz, ja naprawdę chciałabym go przejechać. To tak jak było z tegorocznym Abu Dhabi Desert Challenge, który uważam za moje największe osiągnięcie w karierze. Tam było 1500 km samych wydm. Uwierz mi ja tych wydm szczerze nienawidzę! Mieliśmy na nich trzy rolki. Miałam takie momenty załamania, w których jechałam ze łzami w oczach. Na starcie do ostatniego etapu długo czekaliśmy na start przed wydmą, była jakaś burza piaskowa albo mgła, wszystko się przedłużało. Im dłużej czekaliśmy tym bardziej panikowałam z powodu tej wydmy. Aż wzięłam telefon i zadzwoniłam do szefa serwisu, że ja nigdzie nie jadę. Chciałam, żeby mnie zabrali stamtąd… i musiałam odstawić telefon od ucha, bo dostałam taką wiąchę. Skończyło się na wsiadaj i jedź! Nie miałam wyjścia. Pojechałam najlepiej jak umiałam i się okazało, że wygrałam w kategorii open. Jacek przyznał, że tegoroczny ADDC był wyjątkowo trudny. Zresztą Jacek za każdym kolejnym razem mówi, że tak trudnego rajdu to jeszcze nie przejechał i za jego czasów to nie było tak ciężko.

Zdawałoby się, że powinien mówić na odwrót – za moich czasów to były rajdy, a teraz to nie ma!

Nie, co ty! On właśnie za każdym razem mówi – co oni tu nawymyślali! Za moich czasów to nie było tak trudno. Kiedyś takie rajdy jak Dakar to były dla romantyków, a teraz naprawdę coś trzeba umieć.

Czy oprócz Jacka ważny jest też team, który stoi za Tobą murem?

Zdecydowanie, bez nich to nie byłoby możliwe. Po trzech rolkach w Abu Dhabi, trzy razy po nocach odbudowywali auto. Taki trzon zespołu to są zaledwie dwie osoby i w zależności od rajdu są jeszcze dodatkowe cztery osoby. Na Dakar jedziemy z największym zespołem – czterema mechanikami i inżynierem Adamem. W tym jest dwóch kierowców, bo Dakar 2024 będzie miał bardzo rozległe campy i duże odległości pomiędzy nimi.

Walka z wydmami to największa trauma, czy masz taki rajd, po którym powiedziałaś sobie, że to już za dużo?

Chyba ostatnie Maroko. Byłam bliska uznania, że to mi już wystarczy. Stwierdziłam, że to jest zupełnie bez sensu. Ja jadę, rozwalam samochód, później ktoś go musi złożyć, ja dojeżdżam do pierwszej wydmy i znowu się rozpierdzielam. Powiedziałam sobie – dość. Do pewnego momentu to jest wola walki, nie poddawanie się, a później to już staje się głupotą. Jeszcze na tym samym rajdzie wpadłam na Can-Am’a, który stał pod wydmą i nie było go widać. Na szczęście nikogo w nim nie było, ale co gdyby ktoś by w nim siedział? Ale po pewnym czasie przeszło mi i jadę dalej!

Jest czas na myślenie o śmierci, bo to chyba nieodłączny element tak trudnych rajdów?

Wiesz jaka jest odpowiedź? Gwarantuję Ci, że każdy odpowie to samo – to jest Dakar. Będziesz miał wypadek, coś wybuchnie, coś się stanie, stracisz nogę – to jest Dakar! Koniec kropka.

To chyba gorzkie podsumowanie, ale szczere i prawdziwe. Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Wam powodzenia! Do zobaczenia w styczniu po Dakarze.

Do zobaczenia!