#1 Porannik Szymona: Bezpieczna szybkość to mit

#1 Porannik Szymona: Bezpieczna szybkość to mit

Długo zastanawiałem się nad tym, o czym napisać dla Was pierwszy artykuł. Wiąże się to oczywiście z tym, że chciałbym Wam przekazać jak najwięcej i ciężko było mi się zdecydować od czego zacząć, bo w głowie mam setki pomysłów na treści, którymi mam zamiar się dzielić.

Postanowiłem zatem, że przygodę tutaj będę rozwijał zupełnie inaczej. Nie mam zamiaru bombardować Was recenzjami aut i pisać o tym samym co już wielokrotnie zostało zredagowane. Owszem będę się poruszał głównie wokół tematu motoryzacji w jej pełnym przekroju, ale z nieco innej perspektywy. Myślę, że nie tak oklepanej, a równie dla Was interesującej. 

Czasami to co będę pisał, może się wydawać chaotyczne, ale dajcie mi chwilkę na złapanie formy, gdyż wracam do pisania po półtorarocznej przerwie. 

I tak dzisiaj na pierwszy ogień idzie bardzo szerokie i skomplikowane zagadnienie stylu jazdy i umiejętności za kierownicą, zmiksowane z kulturą na drodze oraz posypane przepisami drogowymi. Postaram się, żeby był to smaczny koktajl do przełknięcia, ale oczywiście nie musicie się ze mną zgadzać i liczę na rzetelną ocenę.

Pewnie wielu z Was, którzy mnie znają lub obserwują w social mediach pomyślało sobie teraz: „Diabeł się ubrał w ornat i ogonem na mszę dzwoni”. Banaś piszący o stylu jazdy, to lekki dysonans. I każdy komu taka myśl przemknęła przez głowę ma sporo racji, gdyż byłem drogowym patusem, z czym należałoby się publicznie rozliczyć i posypać głowę popiołem.

Możecie mi wierzyć, nie robię tego pod publikę, bo kiedyś serdecznie gdzieś miałem konwenanse. Bez mrugnięcia okiem wrzucałem do internetu, jak gnam ponad 300 km/h, prowadząc przy tym jedną ręką, z telefonem w drugiej. Nie liczyło się dla mnie, co ludzie powiedzą, bo byłem zbyt nadętym bucem. Nie zamierzam się teraz wybielać, ani szukać rozgrzeszenia za błędy młodości. Chcę raczej na ich przykładzie pokazać, co musi się zmienić w myśleniu kierowców i ich szkoleniu, aby na drogach zrobiło się bezpieczniej i po prostu lepiej.

Tyle tytułem wstępu i aby nie zanudzać, przejdźmy do pierwszego aspektu, najbardziej medialnego i zawsze najmocniej komentowanego. Jak się domyślacie, chodzi o prędkość i jej niedostosowanie. Nie tylko do warunków, ale też stanu technicznego auta, czy choćby infrastruktury drogowej.

Po pierwsze nie ma jazdy szybkiej i bezpiecznej. Kiedyś byłem zwolennikiem tego idiotycznego sformułowania i zaciekle go broniłem. Tu właśnie kluczowe jest zrozumienie, że niestety zawsze większa prędkość zawęża nam margines błędu. Nawet jeśli jesteśmy ultra dobrymi kierowcami, to nie dajemy szans innym na zagapienie się, a to się nader często zdarza. Obecnie mam wrażenie, że jeździmy w systemie 0-1. Albo sami mistrzowie kierownicy (tacy jak ja kiedyś), cisnący ile wlezie, niezależnie od okoliczności, albo przesadnie bezpieczni, zawsze jadący dużo poniżej dopuszczalnego limitu. Pośrodku zostaje garstka normalnych, tych co chcą jechać zgodnie z przepisami i płynnie, ale muszą „uciekać” przed szybkimi i wściekłymi, no i omijać zawalidrogi. Do tego wszystkiego dochodzi brak zachowania bezpiecznego odstępu, wymuszanie, niewłaściwe używanie jezdni i tak możemy wyliczać różne niebezpieczne zachowania, które weszły w nawyk sporej części kierowców. Po prostu nie ma rytmu jazdy, przewidywania i wyobraźni, jest mój pas, moje miejsce i tylko to się liczy. O resztę niech się martwią inni. 

Oczywiście z odsieczą przybywa na białym koniu ustawodawca, który ładuje wyższy taryfikator i cyk, jebać, pora na CSa, problem solved, aby tylko policja miała z czego robić normy. Otóż nie, bo to nie ma nic wspólnego z podwyższeniem standardów bezpieczeństwa na naszych drogach. Jest stałym dopływem środków do budżetu i tyle.

Moje zdanie wywodzące się z perspektywy kilkunastu lat jazdy autami jest takie, że ogromna część posiadaczy prawa jazdy nie powinna się znaleźć na drodze. I tu dochodzimy do sedna, że system szkolenia i wstępnej selekcji jest po prostu niedostosowany do realiów. 

Zgadzam się w pełni, że należy walczyć z drogową bandyterką, czyli między innymi takimi osobnikami jak ja kiedyś, toteż pomysł z psychotestami dla kierowców uważam za fair rozwiązanie. Oczywiście o ile będzie to dobrze uregulowane i wyegzekwowane. Dlaczego nie pójść o krok dalej? Wprowadźmy testy psychomotoryczne badające czas reakcji oraz orientację przestrzenną. Okaże się wtedy, że znakomita część przyszłych i obecnych kierowców nie ma czego szukać na drodze. Najwyższa pora zdać sobie sprawę, że ktoś kto notorycznie przekracza prędkość, jest takim samym zagrożeniem, jak osoba, która nie potrafi okiełznać nowoczesnej infrastruktury i robi rzecz niemal niemożliwą, czyli wjeżdża pod prąd na autostradę. Takich sytuacji jest cała masa, wystarczy włączyć pierwszy lepszy kanał z tematyką filmów pochodzących z wideorejestratorów. Ja naprawdę nie mam ochoty dzielić jezdni z kimś, dla kogo parkowanie między dwoma białymi liniami jest wyzwaniem na 3 razy! 

Jestem radykalny w tym, co teraz napiszę, ale moim zdaniem obecne kryteria na prawo jazdy są zbyt łagodne. Całość, czyli zarówno ubogi program szkolenia, jak i egzamin nie nadąża za zmianami, jakie nastąpiły. Ba, mam wręcz wrażenie, że poprzeczka sukcesywnie jest obniżana! Nie mamy szkoleń z zakresu podstaw fizyki auta, płyt poślizgowych, podstawowych kwestii eksploatacyjnych i nie mówię tu o uzupełnieniu płynu w spryskiwaczach. 

Po prostu produkuje się w głównej mierze analfabetów drogowych. Zarówno tych, którzy za chwilę poczują się królami szos, jak i tych wolniutkich i bezpiecznych, nieogarniających co się wokół nich dzieje. Jednych i drugich jest stanowczo za dużo. Auta obecnie są już tak przeładowane czujnikami i asystentami, że wymagają od kierowców minimum uwagi i zaczyna to przynosić efekt odwrotny do zamierzonego. Systemy mają pomagać, a nie zwalniać z myślenia i czujności. Z kolei tym szybkim ułatwiają gnanie bez opamiętania, bo świetnie maskują ich braki w umiejętnościach, potęgując samoocenę. Tak, piszę to z autopsji, jako chłopak, który w wieku 24 lat miał Nissana GT-R i myślał, że umie jeździć. Nie, to po prostu systemy ratowały mnie z opresji!

Pora pogodzić się z tym, że jeśli mamy eliminować z dróg piratów, to nie powinniśmy również wpuszczać nań ludzi, dla których jazda na hulajnodze jest wyzwaniem. Przestańmy stosować podwójne standardy i zacznijmy od zmian w systemie szkolenia kierowców, a możliwe, że za kilka lat zobaczymy tego efekty. Prawo jazdy nie jest dla wszystkich i należy to w końcu zrozumieć.

Obawiam się jednak, że to co napisałem, można wsadzić między powieści science fiction, albowiem nie znajdzie wielu zwolenników. W przeciwieństwie do entuzjastycznie przyjmowanych projektów zaostrzania kar itp. 

Wszystko co poruszyłem, nie jest jakimś wytworem mojej wyobraźni, a zwykłą obserwacją, którą pewnie nie raz sami poczyniliście. Wystarczy spojrzeć, co się dzieje, gdy spadnie odrobina deszczu lub śniegu. Od razu mamy kataklizm na drodze, bo kierowcy nie wiedzą jak sobie poradzić z opanowaniem auta w nieoczekiwanych warunkach.

Moje przemyślenia wzięły się stąd, że byłem od dziecka samochodziarzem. Już w wieku 16 lat jeździłem po polnych drogach i auta to było moje życie. Zdając prawko, sądziłem jak każdy młody gniewny, że jestem na poziomie co najmniej kierowców rajdowych. Szybko kupiłem sprzęt, który mógł mnie zabić, bo wymiernie testowałem granice systemów i swojej głupoty. Dopiero liczne szkolenia na torze, niezliczone próby na płytach poślizgowych, czy testy ominięcia przeszkody przy 100 km/h (podczas których kosiłem pachołki jak kombajn) pokazały mi, że gówno umiem, mając prawko od 7 lat i jeżdżąc 50 000 km rocznie. Dlatego teraz moja optyka jest zupełnie inna, ze znacznie większą dozą dystansu i pokory.

Tyle ode mnie na dzisiaj. Niebawem opiszę Wam, jak się mają sprawy z perspektywy posiadacza supersamochodów. Jak to jest z tą policją, jak reagują ludzie i ogólnie jak jesteśmy postrzegani. Czy sportowe auto = pirat? 

Pozdrowienia,
Szymon