#2 Porannik Szymona: jak cię widzą, tak cię nie lubią

#2 Porannik Szymona: jak cię widzą, tak cię nie lubią

Zgodnie z obietnicą wracam z kolejnym artykułem, w którym opowiem, jaki jest z mojego punktu widzenia ogólny odbiór samochodów sportowych i ich właścicieli przez społeczeństwo. Zapnijcie pasy i zapraszam na fotel pasażera, gdyż zabieram Was w podróż przez dość ciekawe aspekty posiadania motoryzacyjnych zabawek.

Na początek chcę Was prosić, byście nie odebrali tego artykułu jako użalania się nad własnym losem, czy też narzekania, bo tak nie jest. Nie chcę, aby to było groteskowe, że oto chłopaczek w Ferrari czy innym McLarenie płacze nad tym, jak to jest ciężko posiadać drogie auto. Tyle tytułem wstępu, pora przejść do konkretów.

W naszym społeczeństwie samochód jest niewątpliwie wyznacznikiem statusu, swego rodzaju wizytówką. Nieprzypadkowo funkcjonuje więc przeświadczenie, że drogie auto to wprost manifestacja kasy. Owszem jest w tym sporo prawdy, ale nie chciałbym teraz dzielić włosa na czworo, opisując jak wiele osób kupuje auta, na które ich nie stać. Tylko po to, aby się pokazać. Niezależnie od tego, w jaki sposób weszliśmy w posiadanie takiego pojazdu, dla znakomitej większości obserwatorów chwalimy się społeczeństwu naszym stanem konta, mówiąc wprost, lansujemy się drogimi brykami. Nie ma znaczenia czy ktoś od zawsze był samochodowym świrem, czy też nie. Po przekroczeniu pewnego poziomu akceptacji, który jest tożsamy z ceną pojazdu, stajesz się “burakiem” w drogim aucie. Nieodłączną kwestią jest też od razu przypięcie jednej z kilku łatek, “zawód syn”, “złodziej”, “układowicz”, “diler” i wiele innych. Jest to relikt przeszłości, w której tylko ludzie o dość wątpliwej reputacji mogli pozwolić sobie na takie samochody. Po części to rozumiem, bo niestety pod tym względem jesteśmy nowicjuszami. Prawdziwy kapitalizm zaczął się u nas 20 lat temu w chwili, gdy weszliśmy do EU, toteż nie każdy ogarnia, jakie to dało możliwości w wielu dziedzinach.

Dopóki jeździłem autami sportowymi, które są bardziej przystępne cenowo, to byłem spoko ziomkiem, takim chłopakiem z sąsiedztwa, któremu się udało. Po wejściu na pewien pułap to się zmieniło, już było klasyczne “Banasiowi to już odjebało”.

Oczywiście też spora część rozumiała, że to jest moja pasja i spełnione marzenia. No właśnie słowo pasja i marzenia są tutaj kluczowe.

Pasja do aut to coś, co łączy całe rzesze entuzjastów motoryzacji w różnym wydaniu, dlatego posiadanie sportowego auta to dla wielu z nas hobby i przynależność do środowiska takich samych pojebów jak my. Nie robimy tego, żeby się pokazać, ale dlatego, że to po prostu lubimy. Chcemy uczestniczyć w zlotach, wybierać się wspólnie na przejażdżki i zwyczajnie dzielić między sobą zajawkę na cztery kółka. Nie wszyscy to rozumieją, a nas to bardzo napędza. Czasami tygodniami czy miesiącami składa się i dopieszcza auta, aby były wygłaskane na te kilka tygodni ładnej pogody w roku. Nie mówiąc już o imprezach motoryzacyjnych, gdzie pokazujemy te nasze zabaweczki szerszej publiczności, aby mogli trochę poobcować z tym, co my uwielbiamy.

Drugi aspekt to spełnianie marzeń. Gdy ktoś przez wiele lat ciężko pracuje i kombinuje jak kupić wymarzony samochód i w końcu dopina swego, to ma ogromną satysfakcję. U samochodziarzy uczucie to zwielokrotnione jest dziesięciokrotnie. To nie jest żadna manifestacja statusu materialnego. To po prostu ogromna radość z tego, że niegdyś nieosiągalny samochód z plakatu nad łóżkiem, dziś stoi w twoim garażu. Radość tak wielka, że zamiast w łóżku z żoną, pierwszą noc śpisz w aucie.

Wiele można by o tym jeszcze napisać, ale nie ma sensu rozbierać na czynniki pierwsze mechanizmów społecznych. Warto czasem spojrzeć jednak z innej perspektywy i dostrzec, że może ktoś jadący Porsche nie chce się lansować, tylko zwyczajnie wybrał się na przejażdżkę swoim wymarzonym samochodem.

Zwykle kontrargumentacja wygląda tak, że takie auta są głośne, a w dodatku styl jazdy ich właścicieli często pozostawia wiele do życzenia. No cóż, nie ma co za bardzo z tym dyskutować, bo faktycznie niejednokrotnie nasze zachowania podczas jazdy są, delikatnie mówiąc wątpliwej jakości, jeśli chodzi o kulturę. Kończy się to czasem nieładnymi gestami, a w skrajnych przypadkach zdewastowaniem auta.

Zapracowaliśmy sobie trochę na łatkę drogowych rozrabiaków, bo nie raz i nie dwa odstawiamy popisy na szosie. Warto się więc czasem zreflektować, bo często mamy mieszankę faktycznego buca za kierownicą z drogim i sportowym autem. A jak się tylko znajdzie takich kilku, to potem pakuje się wszystkich do jednego worka.

Na to wszystko próbuje reagować policja, której się należy oddzielny akapit. O ile eliminowanie niebezpiecznych zachowań rozumiem, sam dostawałem mandaty za pajacowanie za kółkiem, o tyle zabieranie dowodów za błahostki jest po prostu głupie i mocno naciągane. Wielokrotnie miałem kontrolę “z urzędu” za sportowy samochód, bo tak i już. Oczywiście trzepanie apteczki, gaśnicy itp., to pozycja obowiązkowa. W tym samym czasie mijało nas kilka aut, które diagnostę widziały tylko korespondencyjnie. Byle zlot nawet w kameralnym gronie spędzony na kopaniu w oponę, to ryzyko dodatkowej wizyty naszych stróżów prawa. Czasami sama przynależność do grupy to już powód to tego, aby być uznanym przez społeczeństwo i policję za pirata drogowego.

Tak właśnie wizerunkowo postrzegane jest posiadanie sportowego, drogiego samochodu. Niebawem opiszę jak to realnie wygląda, gdy chce się użytkować superauto na co dzień. Z jakimi wyzwaniami się trzeba mierzyć i dlaczego to nie jest takie fajne i przyjemne.

Pozdrowienia,
Szymon Banaś