Śniadania, obiady i Zielone Piekło – Nürburgring cz.1
Nürburgring kojarzy wam się głównie z wyścigami i wypadkami, prawda? A co jeśli wam powiem, że to o wiele więcej niż tylko 20 kilometrów, po przejechaniu których masz ochotę oddać duszę? Można bowiem zamiast duszy oddać też to, co się zjadło. A możliwości by zjeść przed jazdą lub po jeździe jest wokół Nürburgringu mnóstwo. Jednak zacznijmy po kolei.
Paliwo dla samochodu i kierowcy – ED Döttinger Höhe Tankstelle
Nie ET, tylko ED. Stacji paliw znanej niemieckiej sieci jest około 100, głównie w zachodnich rejonach Niemiec. I jest jedna taka stacja w okolicy toru, która jest tak legendarna, że chyba popularność całej sieci oparta jest na tej jednej lokalizacji. Sama stacja jest częścią większego kompleksu, na który składa się bistro, sklep z modelami oraz hotel “Döttinger Höhe”, który swoją nazwę wziął od sąsiadującej z obiektem ostatniej sekcji toru Nordschleife.
Pewnie niektórzy z was kojarzą tę stację jako miejsce w którym tankują najlepsze samochody oraz prototypy, które jadą na swoje kółko testowe lub wracają z toru. Legendarność tego miejsca to zapewne zasługa lokalizacji. Znajduje się tuż obok Industry Pool, czyli miejsca gdzie swoje siedziby mają wszystkie znaczące firmy i zespoły wyścigowe. Wspomnieć należy przynajmniej kilka z nich: Manthey-Racing, HRT, Yokohama, Aston Martin Racing, Hyundai N, Koni, Bilstein czy KW. Nie miałem okazji nocować w hotelu, ale miałem okazję zjeść w bistro, obejrzeć sklepik z pamiątkami i największy sklep z modelami w okolicy.
Zacznijmy jednak od parkingu, czyli tam gdzie przy odrobinie szczęścia powinniśmy sobie znaleźć miejsce odwiedzając bistro. Jeżeli kiedykolwiek mieliście okazję zrobić sobie spotkanie na stacji paliw w ramach “nocnego spania i jedzenie hot doga”, to tutaj mamy wszystko x100. Ludzie na parkingu to petrolheadzi – nie tylko zobaczymy tam przekrój wszystkiego co na tor przyjeżdża, ale też bez problemu będziemy mogli z każdą osobą porozmawiać. Ja miałem okazję poznać grupę Polaków, którzy mieszkają w Niemczech i są weteranami jazdy na Nordschleife i jak sam jeden z nich mi powiedział “Nie ważne skąd jesteś. Wszyscy mówimy jednym językiem – językiem motoryzacji”. Jak będziemy mieć dość oglądania aut na parkingu można sobie przysiąść na jednej z barier i pooglądać jakie samochody wyjeżdżają ze stacji paliw, czy też przejeżdżają obok. Niestety z powodu głupoty ludzi prawie na całej długości od wjazdu na stację aż do zjazdu na Industry Pool są ustawione bariery oddzielające pasy. Jest to wynikiem dużej ilości przypadków łamania przepisów oraz niebezpiecznych zachowań kierowców.
Kiedy już naoglądamy się samochodów i poznamy nowych ludzi warto zajrzeć do środka. Na wejściu wita nas uśmiech pracowników stacji oraz ogrom towarów zmieszczonych na tej niewielkiej powierzchni. Kupimy tam wszystko – od prasy czy książek o torze i kierowcach wyścigowych aż po gadżety sygnowane logiem Nürburgring czy Manthey-Racing (Grello!). Z sekcji z koszulkami i plecakami możemy przejść do sklepu z modelami w każdej istniejącej skali. Od aut standardowych poprzez super i hipersamochody na bolidach F1 i wręcz astronomicznej ilości aut GT kończąc. Jesteś fanem Porsche? Znajdziesz tu wszystko czego zapragniesz. A gdy zapuścisz się na sam koniec sklepiku, będziesz miał okazję kupić figurki i repliki kasków w skali. Raj dla kolekcjonerów i doskonałe miejsce do przepuszczenia bajońskich sum.
Zostawmy sklepiki i przejdźmy w końcu do bistro, czyli najważniejszej części. I o ile o obiadach mogłem tylko słyszeć opowieści (a z tych wynika, że są naprawdę dobre), to skupmy się na śniadaniach, bo akurat śniadanie miałem okazję zjeść. Z oferty śniadaniowej na którą składały się kanapki (na ciepło i zimno), jajecznica (w opcji z kiełbaskami) oraz same kiełbaski wybrałem kanapeczki na zimno. Jak słodko by to nie zabrzmiało, kanapką, którą otrzymałem można by było obdarować przynajmniej dwie osoby. W moim przypadku wybór padł na ser z szynką szwarcwaldzką oraz warzywami. Kombinacja standardowa, ale wszystko świeże i pyszne. Miejsc do siedzenia jest dużo, a przy odrobinie szczęścia będziecie mogli posiedzieć z ludźmi których kojarzycie z mediów – czy to klasycznych czy social mediów.
Ceny są relatywnie niskie jak na status tego miejsca. Poza tym trzeba przyznać, że nie ma w okolicy drugiego takiego punktu na mapie, który zaspokoiłby tak wiele potrzeb, zmysłów i zachcianek, jak choćby zakup pamiątek związanych z torem.
Tam gdzie jadały legendy – Pistenklause
Wiem, że śródtytuł zdradza dużo, ale nie wiecie wszystkiego. Brzmi to jak zapowiedź czegoś wspaniałego i w gruncie rzeczy takie właśnie jest. Pistenklause to kolejne wielozadaniowe miejsce na mapie w okolicach Nürburgringu – mamy tutaj hotel oraz restaurację. Zanim przejdziemy do części jadalnej warto wspomnieć o tym, że miejsce to zostało założone przez Ursulę Schmitz od 1969 roku. Przybytek jest pod opieką Ursuli oraz jej dzieci: Syna Beata oraz córek Petre, Sussane oraz do zeszłego roku Sabine. Ta ostatnia, mimo że odeszła przedwcześnie w wyniku ciężkiej choroby, już na zawsze nosić będzie miano Królowej Ringu. Dała się poznać jako osoba niezwykle serdeczna i zawsze uśmiechnięta, z wręcz nadludzką znajomością toru na którym się wychowała. W tym roku jeden z zakrętów na torze został oficjalnie nazwany jej imieniem. Hotel jest praktycznie non stop oblegany przez ludzi, którzy przyjeżdżają na tor , tudzież żeby spędzić czas na pieszych lub rowerowych eskapadach po okolicy. W dolnej części budynku znajduje się restauracja. Kuchnia jaką oferują, to selekcja najlepszych dań kuchni włoskiej dopełnionej wybornymi stekami.
Samo miejsce już od wejścia wypełnione jest historią motorsportu. Na wejściu mamy nie tylko memorabilia związane bezpośrednio z wyścigami oraz zespołem Frikadelli Motorsport (w którego barwach startowała Sabine), ale również możemy spojrzeć na menu lokalu. Po wejściu do sali wita nas Patrizio, menedżer restauracji lub jeden z kelnerów, co ważne – obsługa w tym miejscu mówi w dwóch językach: włoskim oraz niemieckim. Można się również dogadać w języku angielskim, ale wtedy nie obędzie się bez pomocy gestykulacji. Nie zmienia to faktu, że obsługa jest bardzo pomocna i przyjaźnie nastawiona do odwiedzających to miejsce, a sam menedżer z chęcią opowiada co ciekawsze historie związane z tym miejscem, a historii jest w tym miejscu naprawde dużo.
Cały lokal składający się z trzech sal jest wypełniony po brzegi pamiątkami, zdjęciami oraz podpisami – zarówno gości, którzy chcieli zostawić po sobie ślad w tym legendarnym miejscu jak i całej plejady kierowców wyścigowych. Na ścianach swoje zdjęcia i podpisy umieściły takie legendy jak James Hunt, Mikka Hakkinen, Akio “Morizo” Toyoda, Michael i Mick Schumacherowie, Nelson Piquet czy Nikki Lauda i sam Ayrton Senna, którego zdjęcie jest w osobnej gablocie.
Jedna z ciekawszych historii związana jest z podpisami na zdjęciu Jamesa Hunta siedzącego w bolidzie Nikkiego Laudy. Zaczęło się od podpisu Hunta, a zdjęcie na którym złożył swój autograf przedstawiało również stojącego obok i tłumaczącego mu coś Laudę. Według opowieści, podczas jednej z wizyt w Pistenklause, Lauda zobaczył to zdjęcie z podpisem swojego przyjaciela i rywala z czasów startów w F1, po czym dobitnie skomentował, że nie może tak być, iż na zdjęciu jego bolidu z jego nazwiskiem i nim samym jest tylko podpis Jamesa. Następnie poprosił obsługę o coś do pisania i złożył swój podpis dokładnie nad podpisem Hunta. Obu kierowców nie ma już wśród nas, obaj byli mocno związani z torem położonych w lasach regionu Eifel i obaj zostali upamiętnieni na jednej fotografii.
Równie ważną pamiątką jest gablotka znajdująca się nieopodal wejścia głównego. Można ją zresztą totalnie przegapić, a jednak powinniście o niej pamiętać! Dlaczego? Ponieważ znajduje się w niej zdjęcie z podpisem człowieka, który uznawany jest przez wielu za najdoskonalszego kierowcę, o wręcz legendarnym statusie wśród obecnych jak i byłych “ścigantów”. Mowa oczywiście o Ayrtonie Sennie. Zdjęcie które możecie tam znaleźć ma w podpisie tylko rok i kraj w którym zostało zdobyte – Brasil 85. Nie jestem z pokolenia, które pamiętałoby jazdę Ayrtona, czy jego wypadek na Imoli w 1994 roku, ale zobaczenie nawet takiej pamiątki po nim sprawia, że czuje się aurę tego kierowcy.
Ostatnim punktem orientacyjnym wartym szczególnej uwagi jest zdjęcie Michaela Schumachera. I dla kogoś kto śledził poczynania Niemca na torach wyścigowych już w czasach jazdy w Ferrari oraz od zawsze “chciał być jak Schumi” móc zobaczyć podpis Legendy mojego dzieciństwa było wręcz niesamowitym doświadczeniem.
Wytrawne oko przeczesując pozostałe zdjęcia i podpisy może odnaleźć tam inne słynne nazwiska. Moją uwagę przykuło zdjęcie Marka Webbera z dorysowanymi wąsami.
Jednak jestesmy w Pistnklause nie tylko po to aby przeszukać zakamarki w poszukiwaniu nazwisk, bo to pozostawiam wam jak będziecie mieli okazję odwiedzić Nürburgring, a skupmy się na jedzeniu. Pora obiadowa to był bardzo dobry moment na to, żeby spróbować prawdziwie włoskiego makaronu. Pod mój nos w bardzo szybkim czasie wjechał talerz wypełniony spaghetti carbonara. Jeżeli kiedykolwiek słyszeliście o tym, że włoski makaron nabiera intensywności w smaku im dłużej się go je to potwierdzam wam – jest to w 100% prawda. Po dodaniu sera i odczekaniu chwili żeby ten się roztopił i połączył ze śmietankowym sosem, mięsem i makaronem można było przystąpić do konsumpcji. Sos nie był zbyt kremowy, był w sam raz, tak samo jeżeli chodzi o makaron, ten nie rozpływał się w ustach. Jeżeli spytacie o wrażenia mnie – amatora kuchennego, to jadłem najlepszy makaron w swoim życiu.
Pistenklause jest miejscem dobrze zrównoważonym pod kątem cena-jakość, a atmosfera i aura obcowania z legendarnymi gośćmi, którzy odwiedzali i nadal odwiedzają to miejsce sprawia, że jest to obowiązkowy punkt na mapie kulinarno-podróżniczej w Nürburg.
Zamkowa karczma – Zur Nürburg
Brak chronologii w tym tekście to wielki plus, a to dlatego, że piszę go tak jakbym dopiero co wrócił z wyjazdu do Zielonego Piekła. I tak właśnie odżyło wspomnienie wspinania się do Zur Nürburg, restauracji położonej zaraz obok ruin zamku Nürburg. Miejscówka utrzymana w styli schroniska lub zamkowej karczmy, w której dwóch wielkich salach można spokojnie ucztować. Z atrakcji jakie nam daje to miejsce prócz pamiątek od ekip wyścigowych czy lokalnych firm wypożyczających samochody to przepiękny widok na okolicę. Region w którym znajduje się tor jest typowo górzystym terenem, co daje nam po wspięciu się trochę wyżej możliwość zobaczenia niesamowitych widoków, a przy odrobinie wiedzy i z odpowiedniego miejsca nawet dostrzeżenia nitki toru.
Na uwagę w tym miejscu na pewno zasługuje mapa toru, która posiada nie tylko nazwy większości z zakrętów, ale również krótkie opisy historii nadania takich właśnie nazw. Dużym plusem jest opis w języku niemieckim jak i angielskim.
W obu językach również porozumiewa się obsługa lokalu, a sam lokal serwuje mieszankę kuchni amerykańskiej (steki, burgery) z włoską (makarony, sałatki). W tym miejscu skusiłem się na makaron ze szpinakiem, jako że była to pora obiadowa, a trzeba było zejść coś na szybko po tym jak byłem świadkiem pierwszego w moim życiu zamknięcia toru w trakcie trwania sesji Touristenfahrten.
Sam makaron był bardzo dobry, ale w porównaniu z tym co jadłem w Pistenklause nie był wybitny. Na duży plus zasługiwał szpinak, który nie był ani spalony ani całkowicie surowy. Wielkim plusem była porcja, która sprawiła że do wieczora byłem zdrowo najedzony. Cena nie przyprawiła o zawrót głowy co tylko sprawiło, że na pewno nie raz i nie dwa razy zajrzę do Zur Nürburg.
Restauracja ta jest miejscem, w którym spotkamy cały przekrój kierowców, których widzimy na torze, a podczas naszej wizyty było wyjątkowo dużo… Polaków, co dało nam możliwość zawarcia nowych znajomości i posłuchania opowieści z toru.
Polecam odwiedzić karczmę nie tylko ze względu na dobre jedzenie, ale również na atmosferę, która jest wręcz genialna.
Tam gdzie Diabeł podaję naleśniki – Devil`s Diner
Na sam koniec zostawiłem sobie chyba najbardziej legendarną i klimatyczną miejscówkę jaką możemy sobie wyobrazić mówiąc Nordschleife – Devil`s Diner. Śniadaniownię tak naprawdę, w której nie tylko wypijemy świeżo parzoną kawę, ale zjemy przepyszne śniadania z legendarnymi naleśnikami na czele.
Sam Dinner jest zlokalizowany bezpośrednio przy wjeździe na tor, zaraz obok niego znajdziemy parking dla tych którzy skończyli swoje przejazdy lub dopiero się szykują, a z okien lokalu zobaczymy nie tylko bramki wjazdowe, ale również wyjazd z toru. Cały lokal jest utrzymany w mocno amerykańskim klimacie. Cała sala kojarzy się jednoznacznie z amerykańskimi lokalami bistro, a ściany są przyozdobione nie tylko elementami samochodów czy flagami, ale przede wszystkim zdjęciami z podpisami złożonymi na menu lokalu. Jest to też miejsce które daje praktycznie 100% możliwość spotkania kierowców których wyczyny podziwiamy w internecie, to tam możesz wpaść czysto casualowo na Shmee150, Mishe Charoudina czy kierowców wyścigowych, którzy akurat wolny czas spędzają na jeździe po torze wyścigowym szlifując swoje umiejętności.
“Ale jak z tymi naleśnikami?”. Czas napisać chyba parę słów na temat naleśników, które obrosły wręcz gigantyczną legendą. Są… bardzo dobre. Nie są to co prawda mistrzowskie placuszki, którymi chcielibyśmy się nacierać, ale jest to na tyle dobre śniadanie, że rozumiem bezwarunkową miłość niektórych ludzi do nich. Sam zapałałem takową w stosunku do tych trzech słodkich placków posypanych cukrem pudrem i oblanych syropem. Niebo w gębie i świetny pomysł na rozpoczęcie dnia. I nawet przy całej legendarności tego miejsca, cena nie zwala z nóg i nie przyprawia o palpitacje serca, szczególnie tych, którzy na wyjazdach przeliczają to ile wydają z lokalnej waluty na złotówki.
Największym plusem tego miejsca jest lokalizacja. Kiedy jest ciepło można sobie usiąść na zewnętrznym balkonie i przyglądać się co się dzieje na parkingu toru, jakie niesamowite samochody wjeżdżają lub wyjeżdżają z toru (a uwierzcie mi, czasami można się zdziwić). Jest to też miejsce w którym tętni cały czas życie, spotykasz nowe osoby lub znajomych poznanych na jednej z wielu facebookowych grup poświęconych Zielonemu Piekłu.
I nie oszukujmy się – być na Nürburgring i nie zjeść w Devil`s Dinner to jakby pojechać do Londynu i nie zobaczyć Big Bena. To jest obowiązkowy punkt programu!
Podsumowanie z pełnym brzuchem
Nürburgring to nie tylko tor wyścigowy, ale co mam nadzieję udało mi się przekazać, miejsce w którym jest wiele miejsc z bardzo dobrym jedzeniem. Największym minusem jest fakt, że przeważa kuchnia włoska oraz to, że fani fast foodów muszą poświęcić 20 minut jazdy w jedną stronę, żeby zobaczyć miejsce z charakterystycznymi złotymi łukami. A w tekście tym nie wspomniałem jeszcze chociażby o Adenau, które jako największe miasteczko w okolicy oferuje szeroki wachlarz miejsc, w których można zjeść lub wypić złoty trunek. Jeżeli planujecie wyjazd na ten tor, potraktujcie powyższy tekst jako krótki przewodnik po tym gdzie na 100% zjecie dobrze, ale nie bójcie się też eksperymentować. W ostateczności zawsze pozostaje Lidl lub hot dog na Aralu. 😉
zdjęcia: Wojtek Szoka / Drive4Life