Pot, łzy i benzyna – Nürburgring cz.2

Pot, łzy i benzyna – Nürburgring cz.2

Nie tak dawno temu mieliście okazję przeczytać moją polecjakę na temat tego co i gdzie można zjeść podczas wyjazdu na Ring, oraz dlaczego Devil`s Diner jest najlepszym miejscem na świecie. W drugiej części opowieści zabiorę was tam, gdzie pewnie część z was była, część planuje, a na pewno wszyscy chcą chociaż raz w życiu być – na Północną Pętlę. 

Nordschleife i Sudschleife, czyli trochę historii

Jak możecie się domyślić, Nürburgring nie powstał jako fanaberia czy jako przykrywka dla innych działań niezwiązanych z motorsportem. Cała historia toru była bardzo motorsportowa. W 1907 roku odbył się pierwszy Eifelrennen, wyścig organizowany przez ADAC Automobile Club, który odbywał się na publicznych drogach między Wehrheim i Saalburg. W 1920 ADAC przeniosło wyścig na liczącą 33,2 km trasę po torze ulicznym niedaleko Nideggen, w okolicach Kolonii i Bonn. W 1925 roku zrodził się pomysł stworzenia dedykowanego toru wyścigowego zlokalizowanego na południe od Nideggen, w okolicy ruin zamku w Nürburg. Za projekt odpowiedzialny był zespół projektantów z Eichler Architekturbüro pod przewodnictwem Gustava Eichlera. Biuro projektowe mieściło się w Ravnsborg (tak, właśnie stamtąd pochodzą najsłynniejsze zestawy puzzli). Inspiracją była trasa legendarnego rajdu Targa Florio, a powodem powstania toru była chęć zaprezentowania geniuszu niemieckiej inżynierii samochodowej oraz talentów wyścigowych. Tor był dostępny publicznie wieczorami i w weekendy oraz posiadał status drogi jednokierunkowej. W chwili obecnej tor nadal funkcjonuje na podobnych zasadach.  

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2

Nitkę toru ukończono w 1927 roku, a Eifelrennen znalazł nowy dom. Pierwszy wyścig odbył się 18 czerwca i wzięły w nim udział motocykle oraz motocykle z wózkiem bocznym. Zwycięzcą wyścigu został Toni Ulmen na angielskim Velocette 350cc. Dzień później wyjechały samochody. Triumfatorem był Rudolf Caracciola w swoim Mercedes-Benz Compressor. Wersja toru z 1927 roku posiadała 184 zakręty i szerokość toru wahającą się od 8 do 9m. Najszybszy czas Gesamtstrecke (z niem. Pełna Nitka) osiągnął Louis Chiron. W swoim Bugatti Type 35C wykręcił czas 15:06.01, ze średnią prędkością 113 km/h. Gesamtstrecke miał długość 28 km. Przy okazji wiecie już skąd swoją nazwę bierze Bugatti Chiron.

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2
Louis Chiron, pierwszy RingMeister.

Duże wyścigi z wykorzystaniem Gesamtstrecke organizowane były do 1929 roku. W latach ‘30 podczas Grand Prix na Nordschleife “wypuszczane” były wyłącznie samochody. Motocykle i mniejsze serie wyścigowe jeździły na bezpieczniejszym Sudschleife. 

Wyścigi wróciły na tor w Eifel w 1947 roku, zaraz po zakończeniu wojny, a sam Nurburgring stał się miejscem rozgrywania wyścigów z cyklu Formuły 1. Warto wspomnieć, że dopiero pojawienie się na Północnej Pętli kierowców tej najszybszej serii wyścigowej sprawiło, że tor został wyposażony w bariery ochronne. We wcześniejszych latach ich brak kosztował życie wielu kierowców z różnych serii wyścigowych. Tor został również wygładzony i zmodyfikowany z myślą o zmniejszeniu średniej prędkości bolidów na torze. Zmiany były wymuszone przez bojkot, do którego doszło w związku z brakiem poprawy bezpieczeństwa. Efekt został osiągnięty, bo ogólna śmiertelność na torze spadła. Jednocześnie chyba wszyscy pamiętamy wypadek Nikkiego Laudy, więc nadal pozostało wiele do zrobienia w tej kwestii. Warto też przypomnieć, że to właśnie ten wypadek zapoczątkował rewolucję w zmianie podejścia do bezpieczeństwa Formuły 1, zarówno w kontekście torów, jak i bolidów.  Na zakończenie części historycznej należy też nadmienić, że przydomek “Zielone Piekło” został nadany przez Sir Jackiego Stewarta, który zaczął tak nazywać tor po jednym z wyścigów rozegranym przy delikatnej mgle i mokrej nawierzchni. 

Zwirz trafia do Piekła

Czas trochę na małe backstory tego jak w ogóle trafiłem na Zielone Piekło. Zaczęło się bardzo standardowo – od słów mojego przyjaciela, które brzmiały mniej więcej: “jedziemy na Nordschleife”. Jest to ten sam przyjaciel, dzięki któremu podjąłem bardzo dorosłą decyzję o zakupie biletu do Japonii w ciągu 15 minut i zorganizowania wyjazdu w ciągu kolejnych 20 minut. Niestety nasze plany zostały wtedy zburzone przez to, co urodziło się w Chinach i co sparaliżowało cały świat na ponad 2 lata. Wyjazd został odłożony, a wręcz zamrożony na bliżej nieokreślony czas. Z czasem chęć wyjazdu tylko narastała i była zasilana kolejnymi kółkami w grach czy materiałami wideo z toru. 

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2


Aż przyszedł czas kiedy moje drogi skrzyżowały się z kierowcą wyścigowym Damianem Lempartem. Pewnego dnia podczas rozmowy o torach wyścigowych powiedział: “to dawaj, jedziemy”. No i to był, jak ja to nazwałem, “tokijski impuls”. Dosłownie jedna wiadomość do reszty ludzi wystarczyła, żeby zorganizowany był wyjazd na tor, który chciałem odwiedzić od nawet nie pamiętam jak dawna. Ukoronowanie 7 lat działania jako Drive4Life w sieci i na imprezach motoryzacyjnych. Nieźle, nie?

Organizacja wyjazdu to był ten tytułowy “Pot”. Jako, że pierwszy wyjazd przypadał na rozpoczęcie sezonu, wszyscy z tyłu głowy mieliśmy to, że może być srogi rozpierdziel na torze i w jego okolicach. Czy się pomyliliśmy? Tylko połowicznie, bo o ile na torze ruch był spokojny (według opowieści Damiana), to już wokół toru było dużo więcej ludzi i więcej się działo. W poprzedniej części wspomniałem wam o stacji ED, która jest swego rodzaju legendarnym hubem łączącym w sobie hotel, bistro, stację paliw oraz sklep z pamiątkami i modelami. Tutaj też mógłbym rozpocząć właściwe opisywanie moich wrażeń z przyjazdu w to jakby nie patrzeć legendarne miejsce na wyścigowej mapie świata, ale cofniemy się jeszcze paręnaście kilometrów wstecz. Jadąc autostradą widzimy znaki z widocznym logo i nazwą toru informujące o tym, którym zjazdem mamy się kierować. Do dzisiaj normalnym i dość częstym przypadkiem jest mylenie Nürburgring z Norymbergą i nie jeden motoryzacyjny freak zabłądził i pewnie zaginął gdzieś na terenie Niemiec… Następnie kierujemy się główną drogą dojazdową do toru i pamiętam jakby to było wczoraj – w ciemnościach, ledwo widoczny znak Audi Sport na moście kończącym okrążenie Touristenfahrten. Mimowolnie z moich ust wydobywa się “Gantry”, a Damian – nasz przewodnik podczas pierwszego wyjazdu i kierowca wyścigowy – zaczyna się śmiać.

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2

Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z Nordschleife. Tytułowe łzy nie należały do mnie, a do jednego z moich towarzyszy podróży, który musiał wykonać sobie szybki test przeciw COVID-19. Tak – w Niemczech, a dokładniej w tej części Niemiec, nadal byliśmy zobligowani do przestrzegania zasad związanych z bezpieczeństwem pandemicznym. Możliwe, że ciekawi was gdzie znajdowała się nasza baza wypadowa, a była ona w kompleksie Lindner Ferienpark, który składa się z około 36 domków. Jeden taki domek pomieści 5 osób, a na podjeździe zaparkują maksymalnie 3 samochody. Fajnie, nie? Cały kompleks był oddalony o około 15 minut od stacji paliw ED, co dawało nam możliwość pobudki w akompaniamencie ryku silników samochodów, które w weekend wjeżdżały już od wczesnych godzin porannych na tor. I teraz wyobraźcie sobie taką sytuację – budzicie się rano, otwieracie sobie drzwi balkonowe, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i słyszycie przejeżdżające na pełnym ogniu samochody, które homologację drogową dostały chyba za ładne oczy właściciela. Lepszego poranku nie można sobie wyobrazić. Nie wiem jak by się takie poranki sprawdziły na dłuższą metę, ale w końcu niektórzy ludzie mieszkają przy lotniskach, gdzie dziennie mają o wiele więcej hałasu nad głową, niż parę godzin warczenia silników w tle. Szybkie śniadanie w postaci pizzy kupionej dzień wcześniej w jednej z pizzeri w niedalekim Adenau i wyruszyliśmy na tor, a dokładniej parking w okolicy wjazdu na tor. Wjazd na Touristenfahrten znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie Devil`s Diner, które nie tylko jest idealnym miejscem na rozpoczęcie dnia i relaks po swoim przejeździe, ale również wręcz perfekcyjnym miejscem do obserwacji tego co wjeżdża/zjeżdża z toru. A jeżeli bramka do “odbicia” biletu na wjazd na tor znajduje się na prostej, można też zobaczyć, który z szaleńców kontynuuje katowanie swojego organizmu lub auta na Północnej Pętli. 

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2

Ważne do zaznaczenia jest, że pojechaliśmy tam w czterech na dwa samochody. Jednym z nich będzie Renault Megane “w dieslu”. Było i w sumie dalej jest to auto prywatne Damiana Lemparta, kierowcy wyścigowego oraz instruktora doskonalenia techniki jazdy (mam nadzieje, że Damian się nie obrazi za to określenie). Rafał – mój przyjaciel i osoba, która przejechała całe Niemcy, żeby przejechać się na Nordschleife swoją Mazdą MX-5 (Generacja ND), odebrał swoją kartę, żeby móc odbijać ją na bramce i ruszyliśmy na nitkę toru. Jak było? Damian ze względu na to, że jest kierowcą wyścigowym, ba – nawet ma tytuł mistrza polski i zna Zielone Piekło urządził mi “Piekło w Megane”. W życiu nie przypuszczałem, że kombi może iść w Karuzeli (jeden z najbardziej znanych zakrętów na Ringu) na równi z… Porsche Caymanem. Tak Porsche Caymanem, chyba nawet wersją S, ale nie jestem pewien bo sam przejazd ledwo pamiętam z powodu emocji jakich doznałem podczas jazdy. Skupiałem się tylko nad tym, żeby nie pozwolić na odłączenie świadomości. Tak było podczas pierwszego okrążenia. Trochę walka o życie, trochę przyjemności, a również czysty terror. I wiecie co? Chciałem więcej. Na tyle więcej, że Rafał, mój serdeczny przyjaciel, pozwolił mi przejechać własnoręcznie nitkę toru jego MX-5.

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2

Prawda jest taka, że przejazd jako pasażer, a przejazd jako kierowca to zupełnie inna para kaloszy. Jako pasażer czujesz wszystko bardziej, skupiasz się na jeździe, ale w zupełnie inny sposób, a przynajmniej tak to się widzi jako osoba, która jest pierwszy raz na torze. Kiedy wsiadasz za kierownice widzisz wszystko inaczej. Przede wszystkim to Ty jesteś tym, który pamiętając wyścigową linię lub jadąc swoje prowadzi samochód. Osobiście lepiej pamiętam przejazd na miejscu kierowcy, kiedy skupiałem się na każdym zakręcie oraz na patrzeniu w lusterka, bo nigdy nie wiadomo kiedy pojawi się w nich szybkie BMW. Żeby była jasność – jazda po Nordschleife, szczególnie kiedy jest się początkującym jak ja wymaga oczu dookoła głowy i w przysłowiowej dupie. Zrobiliście milion okrążeń w Forzie albo Gran Turismo? Good for you, brawo. Znacie linię wyścigowa, ale nie macie obok siebie gościa, który zrobił to samo w szybszym / bardziej przyczepnym aucie niż twoje. Ten tor uczy pokory i szacunku do prędkości. Oczywiście, możesz 140-konną Mazdą wyprzedzić 300-konne Porsche, nic nie stoi na przeszkodzie, ale musisz być naprawde szybszy i pewny tego co robisz. Bridge to Gantry jest dla każdego motomaniaka nitką toru, którą chce się zaliczyć przynajmniej raz w życiu i praktycznie wszędzie gdzie widzi się fanów toru słyszymy: “każdemu dajcie doznać tej przygody, bądźcie rozważni”.

Benzyna, czyli podsumowań czas

Ten tekst jest wyjątkowo krótki i dziwny. Podzielony na trzy segmenty i ostatni, który zaczynacie czytać, będzie próbą podsumowania tego weekendu. O jedzeniu mieliście okazję już przeczytać w pierwszej części. Wspomniałem tam głównie o tych dobrych miejscach, bo trafiło się też jedno, które nie wybijało się zbyt mocno, ale jedzenie tam było bardzo dobre. Mowa o włoskiej restauracji Pinocchio, która serwuje nie tylko specjały włoskiej kuchni, które znają wszyscy – czyli pizze, ale również inne dania ciepłe i klasyczne niemieckie piwo (swoją drogą bardzo dobre). Sama pizza poza tym, że była ogromna jak na moje standardy, była zjadliwa nawet po dwóch dniach od zakupu. Czy była jednak godna polecenia? Jak najbardziej nie.

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2


Pewnie niektórzy z was zastanawiają się, czy taki wyjazd to są duże koszta. Biorąc pod uwagę, że my wyruszyliśmy na tę podróż w momencie, kiedy na świecie dalej panował ogólny rozpiernicz geopolityczny i zdrowotny, koszta naszej podróży były dość wysokie.

Najtaniej paradoksalnie wychodził sam nocleg. Mając do dyspozycji jeden dom, w którym każdy z nas znalazł swoje miejsce do spania i spędzania czasu, kwota 400 złotych za weekend nie była czymś wygórowanym. Do tego doszło żywienie się na miejscu w restauracjach i tutaj było już delikatniej drożej niż to, co sprawdzałem w archiwach cen. “Delikatnie drożej” to oczywiście sformułowanie, które oznacza, że ceny wzrosły o około 2-3 Euro. Najgorzej wyszliśmy na paliwie. O ile ja sam miałem zrzutkę z Damianem na zatankowanie “gnojówki” do jego Renault, tak w przypadku Rafała i jego Mazdy nie było już tak kolorowo. “Emotional damage” związany z tankowaniem spotkał go w sumie trzy razy, a każde tankowanie było okraszone śmiechem, kiedy z pistoletu leciało płynne złoto w cenie 2.20 Euro za litr benzyny. Śmiechom nie było końca, szczególnie przy kasie, gdzie Rafał nie ukrywał tego jak bardzo boli go płatność kartą. I całkiem serio – pierwszy raz widziałem, żeby ktoś odczuwał fizyczny ból przykładając kawałek plastiku do terminala płatniczego.

Sama podróż, która trwała około 7 godzin była przerywana okazjonalnymi postojami, głównie związanymi z toaletą (kolekcjonujcie bileciki do toalet – za każdy jest 0,50 Euro zniżki na zakupy w bufecie, taki protip oszczędnego Polaka). Kto jeździł do naszych zachodnich sąsiadów wie, że ze stanem jakości na ich stacjach jest tak, jak w Polsce, z naciskiem na to, że gdy pojawi się już syf to po całości. Jednak o przykrych rzeczach nie będę pisał w tym i tak już przydługim tekście. A skupię się na tym, co było przyjemne, a były to widoki w trasie. Im człowiek bliżej był górskich regionów Nadrenii-Palantii, tym bardziej robiło się trochę jak z bajki o górskich ścigantach. Jedno wiem na pewno – ten region zdecydowanie zasługuje na wyjazd typowo turystyczny, a nie tylko w kontekście wyjazdu na tor. 

Na miejscu, czyli już w samym Nürburg również jest co robić. Miasteczko co prawda żyje tylko i wyłącznie torem, a przynajmniej tak to wygląda, ale wokół jest bardzo dużo pieszych i rowerowych tras dla tych, którzy chcą spędzić aktywnie czas, niekoniecznie na torze. Tor jest historycznie usytuowany w terenie, który aż prosi się o taki rodzaj wypoczynku. W samym Nürburg znajdziemy chociażby kawiarnię, w której możemy pojeździć na symulatorach, a także ruiny zamku, gdzie z dawnej wieży strażniczej, znajdującej się na szczycie wzgórza możemy podziwiać góry. I tak, widać stamtąd tor i przy odrobinie szczęścia (i z lornetką) możecie obejrzeć, co się dzieje na widocznych sekcjach toru. Najbardziej cieszy, że ten region pomimo bycia “domem Zielonego Piekła”, potrafi zagwarantować inne rozrywki dla tych mniej zmotoryzowanych. A jeżeli sam Nürburg was znudzi, to zawsze możecie przejechać się po jednej z okolicznych dróg, które często dają podobne wrażenia z jazdy, jak jazda po Nürburgring. Z kolei sąsiedztwo wielu miejscowości również daje wam możliwość uprawiania turystyki i smakowania lokalnych (głównie włoskich) specjałów. Co prawda część miasteczek nadal boryka się z odbudową po wielkiej powodzi, która nawiedziła region w zeszłym roku, ale większości udało się już powrócić do stanu sprzed powodzi.

Pot, łzy i benzyna - Nürburgring cz.2

Słowem zakończenia skupię się na tym, co ja wywiozłem z tego regionu. Oprócz wspomnień związanych bezpośrednio z jazdą po torze i ukoronowaniem 7 lat tworzenia Drive4Life miałem okazję poznać wiele nowych osób z całej Europy jak i również spoza kontynentalnej części. Ludzie, którzy przyjeżdżają na Ring są tacy jak my, wszyscy mówiliśmy jednym językiem i wcale nie chodzi mi o angielski 😉 Ludzie skupieni wokół wspólnej pasji, potrafią się zrozumieć niezależnie od tego skąd są, czym przyjechali, czy w jakim języku mówią. I tym dla mnie był pierwszy wyjazd na Nürburgring – spotkaniem się z kulturą motoryzacyjną, z uśmiechami, rozmowami o pokręconych projektach oraz o planach na sezon torowy. 

Na koniec drugiej i ostatniej części wspomnę słowa pewnego przemiłego Anglika, który powiedział mi, że jak się raz spróbuje Nürburgring to wciąga on bardziej niż najlepszy narkotyk. Mój rozmówca sprzedał dom pod Londynem, żeby przeprowadzić się w okolice toru i być tutaj na miejscu przez większość roku. To chyba wystarczający dowód na to, że warto odwiedzić Nürburgring.

tekst i zdjęcia: Wojtek Szoka
zdjęcie historyczne toru: GettyImages
zdjęcie Louisa Chirona: Zbiory francuskiej Biblioteki Narodowej