Ford Mustang GT: Spotkanie z legendą
Wprowadzenie Forda Mustanga na rynek europejski w 2015 roku otworzyło mieszkańcom Starego Kontynentu drzwi do świata tradycji i kultury zza oceanu, który przez lata model ten budował swoją historią. Wreszcie mogli oni kupić ulubioną ikonę motoryzacji u lokalnego dilera i spełnić swoje marzenie o małym amerykańskim śnie. Jak wyglądało moje spotkanie z legendą?
Mało jest samochodów, które mogą pochwalić się takim dziedzictwem jak Ford Mustang. To prawdziwa legenda amerykańskiej motoryzacji, znana i lubiana na całym świecie. Produkowany jest nieprzerwanie od 1964, a ponad 10 milionów sprzedanych egzemplarzy stawia go na pierwszym miejscu wśród najlepiej sprzedających się aut sportowych w historii. Role w filmach “Goldfinger”, “Bullitt” czy “60 Sekund” zapewniły mu także status gwiazdy filmowej.
W momencie wejścia na rynek, Mustang stał się obiektem pożądania młodych ludzi. Niska cena sprawiła, że wielu z nich stać było na sportowy samochód, który w dodatku świetnie wyglądał. Jazda Mustangiem dawała im poczucie wolności i podziw w oczach innych – cechy tak bardzo poszukiwane w młodym wieku. To był klucz do sukcesu, który zrodził legendę trwającą po dzień dzisiejszy.
Intrygująca jest także domieszka złej sławy towarzysząca Mustangowi. Już samym swoim wyglądem przypomina niegrzecznego, wulgarnego chłopca z ulicy, który prześladuje dzieci w sąsiedztwie. Gdy spotyka się grupka Mustangów prawie zawsze czuć swąd spalonej gumy, a silniki kręcą się do odcinki. Oczywiście nie ma w tym nic złego, w końcu taka natura modelu, ale zdarza się, że przybiera to skrajne i nieodpowiedzialne formy, co rysuje pewną skazę na wizerunku Mustanga. Całkowicie niezasłużoną z punktu widzenia samego samochodu.
Złą sławą owiany
Oczekując na swój test szóstej generacji Forda Mustanga miałem w pamięci całą wyjątkową otoczkę towarzyszącą temu samochodowi. Bardzo chciałem jej doświadczyć i zasmakować emocji, które za nią idą, a jednocześnie obawiałem się rozczarowania. W końcu często zderzenia z legendami kończą się mniejszym lub większym zawodem. Stereotypowe opinie o właściwościach jezdnych amerykańskich samochodów zdawały się potwierdzać moją obawę.
Na szczęście, pierwsze wrażenie jest bardzo dobre. Wnętrze nowego Mustanga jest dokładnie takie, jakiego się spodziewałem. Po zajęciu miejsca w wygodnym fotelu wita nas masywna kierownica. Od razu czuć amerykański klimat, gdzie wszystko jest duże. Nie oczekiwałem materiałów premium ani super wykończenia, pojawia się tu trochę plastików, ale pakiet 55Y edition, w który wyposażony był testowany egzemplarz, dodający m.in. elementy alcantary i włókna węglowego sprawia, że całość daje naprawdę pozytywne odczucie.
Sercem Mustanga w testowanej wersji GT jest 450-konny, wolnossący silnik V8 o pojemności 5 litrów. Pozwala to rozpędzić się do setki w 4,3 sekundy, choć tak naprawdę ciężko szybko nim ruszyć nie używając kontroli startu. Mocny start tym samochodem to dzika walka o przyczepność tylnej osi, przy jednoczesnym akompaniamencie pięknego rasowego dźwięku, który wprost uzależnia. Gdy już złapiemy przyczepność samochód rozpędza się płynnie, a przyspieszenie robi wrażenie, szczególnie biorąc pod uwagę masę pojazdu dochodzącą z kierowcą do 1800 kilogramów.
Okiełznać moc
Pierwsze kilka kilometrów upłynęły mi na oswajaniu się z porywczą naturą Mustanga. Napęd na tył i 450 koni to potężna broń pod stopą kierowcy. Samochód prowokuje do szybkiej i agresywnej jazdy, nieustannie podpuszcza kierowcę, aby sprawdzić jego umiejętności. Przy szybkiej jeździe nie wybacza błędów i nie jest łatwo go kontrolować, gdy już stracimy przyczepność, dlatego trzeba być czujnym i pewnym swoich zamiarów.
Jednocześnie, w trybie drogowym wydaje się być idealnym kompanem na co dzień, bardzo wygodnym, z dużym bagażnikiem. Świetny opcjonalny system audio od Bang & Olufsen doskonale sprawdza się w długich trasach, gdy chcemy przez chwilę odpocząć od ryku widlastej ósemki. 10-biegowa automatyczna skrzynia biegów pozwala zachować średnie spalanie na sensownym poziomie, choć jazda na manetkach po górskich, szybkich odcinkach przypomina wtedy nieskończone zmiany biegów z filmu “Szybcy i Wściekli”.
Jazda po krętych, górskich drogach nie jest jednak naturalnym środowiskiem Mustanga. Na zakrętach czuć masę, choć delikatnie zarzucający tył, wraz z rykiem silnika niesionym w leśne przestworza daje sporo frajdy i satysfakcji. Mustang zdecydowanie lepiej czuje się w trasie, na prostych drogach, jako typowe GT, gdzie wystarczy wdepnąć gaz i sunąć przed siebie, niczym się nie przejmując.
Fejm małym kosztem
Kluczowym czynnikiem, który trzeba brać pod uwagę przy wszelkich dyskusjach na temat Mustanga jest jego cena. Za nieco ponad 200 tysięcy złotych dostajemy osiągi i emocje, których próżno szukać u rynkowych konkurentów w tej półce cenowej. W rezultacie w ostatnich kilku latach Mustang stał się dość popularnym widokiem na polskich drogach. Traci on tym samym pewną nutkę wyjątkowości, niemniej wciąż zwraca na siebie ogromną liczbę spojrzeń i wzbudza masę pozytywnych reakcji. Szczególnie, będąc ubranym w limonkowy lakier Grabber Lime, tak jak mój testowany egzemplarz.
Wystarczyła jedna chwila, abym przekonał się, ile znaczy magia tradycji i symbolu, jakim od zawsze jest Mustang. Podczas jednej z pozamiejskich przejażdżek zauważyłem na chodniku dwójkę dzieci, które na widok Mustanga zaczęły oddawać mu pokłony. Ta niesamowita, spontaniczna reakcja i czysta radość u dzieci to największy komplement dla tego samochodu. To też potwierdzenie, że Mustang zakorzeniony jest w głowach ludzi spoza świata motoryzacji jako synonim samochodu sportowego, na równi z Ferrari czy Porsche. Dla tych dzieciaków, jadąc Mustangiem, po prostu jesteś bohaterem.
Nigdy nie byłem wielkim fanem Mustanga, jednak kilka dni w jego towarzystwie pozwoliło mi poczuć, że chciałbym mieć ten samochód w swoim garażu marzeń. Za stosunek ceny do emocji jakie oferuje, a przede wszystkim za silnik generujący jeden z najlepszych dźwięków w historii motoryzacji. Silnik w starym, dobrym stylu, który pewnie już niebawem będzie musiał udać się na ekologiczną emeryturę. Cieszę się, że mogłem go doświadczyć, nacieszyć się nim i spełnić swój mały amerykański sen. Z czystym (niekoniecznie od spalin) sumieniem – polecam to każdemu!
Podziękowania dla Rafała z Peugeot 205 Polska za współpracę w realizowaniu materiału.
Tekst: Rafał Pilch
Zdjęcia: Łukasz Matysiak, Rafał Pilch